Sądowy spór w rodzinie - komentuje Tomasz Pietryga

Prezydenckie reformy mogą przynieść prawicy polityczne korzyści, a opozycję wypchnąć poza główny nurt publicznej debaty – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Aktualizacja: 25.09.2017 07:12 Publikacja: 24.09.2017 22:41

Sądowy spór w rodzinie - komentuje Tomasz Pietryga

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Patrząc na zdjęcie ze spotkania Andrzeja Dudy z przedstawicielami opozycji, które odbyło się niedawno w Pałacu Prezydenckim, można odnieść wrażenie, że spotkali się zadowoleni z siebie politycy, którym po przejściach udało się dojść do kompromisu w sprawie reformy sądownictwa.

Siedzący naprzeciwko prezydenta liderzy PO Grzegorz Schetyna, Borys Budka i Sławomir Neumann wydają się wręcz rozbawieni. Rozbawienie jednak znika z ich twarzy, kiedy gasną flesze. Największa opozycyjna partia ma bowiem poważny problem, bo po dwóch latach nieustannej ofensywy przeciw reformom sądownictwa ma rekordowo niskie poparcie. A przy stole zwycięzcą jest tylko prezydent Andrzej Duda, choć zwycięzcą trochę z przypadku.

W poniedziałek prezydent upubliczni projekty reform Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego, które staną się zapewne tematem politycznym numer jeden na wiele tygodni. A debatujący skupią się przede wszystkim na szukaniu odpowiedzi, czy propozycje prezydenckie są łagodniejsze od pisowskich, czy uderzają w trzecią władzę, czy też nie. W tym medialnym szumie zagłuszone zostanie zapewne jedno krótkie pytanie, które każdy uważny obserwator powinien postawić: po co właściwie jest ta reforma?

Postawmy sprawę jasno: żadne zmiany ani w SN, ani w KRS nawet o milimetr nie poprawią sytuacji w wymiarze sprawiedliwości. Nie przyspieszą prowadzonych procesów, nie poprawią funkcjonowania ani dostępności sądów, nie zmienią też samych sędziów i ich etosu. Dla zwykłego zjadacza chleba, który może kilka razy w życiu trafi do sądu z własnymi problemami, te zmiany nie mają najmniejszego znaczenia. Bitwa o KRS (o której istnieniu pewnie pierwszy raz usłyszał niedawno) to dla niego czysta abstrakcja.

Rada bowiem, najogólniej rzecz ujmując, zajmuje się sędziowskimi wewnętrznymi sprawami. Jej siła sprawcza jest w rzeczywistości niewielka. Jej najważniejszą kompetencje, czyli wskazania dotyczące nominacji sędziowskich, łatwo może utrącić prezydent. Andrzej Duda udowodnił to zresztą już w zeszłym roku, nie godząc się na nominacje dziewięciu sędziów wskazanych przez KRS, nie podając nawet uzasadnienia swojej decyzji. Mimo że sprawa wywołała chwilową burzę, taką samodzielność decyzyjną daje mu konstytucja.

Również Sąd Najwyższy, bez wątpienia najważniejszy w Polsce, swoisty wierzchołek wymiaru sprawiedliwości, nie jest powszechnie dostępny i użyteczny ze względu na charakter rozpatrywanych spraw. A rocznie jest ich zaledwie 10 tys. To kropla w morzu 16 mln spraw, które każdego roku trafiają do sądów powszechnych.

Jakże abstrakcyjnie wygląda przy tym również dyskusja o wprowadzeniu do SN specjalnej izby dyscyplinarnej, która zajmie się karaniem sędziów. Problem bowiem w tym, że system dyscyplinarny już działa i przerabia rocznie kilkadziesiąt spraw. Kary w nich wymierzane w zdecydowanej większości nie budzą kontrowersji. Czy rzeczywiście zatem jest to aż tak duży problem, aby na utworzeniu izby dyscyplinarnej skupiała się uwaga premiera, rządu, parlamentu i prezydenta? A w ślad za nimi uwaga czołowych mediów, publicystów i komentatorów, tak jakby od reformy KRS i SN zależało nasze być albo nie być.

Ten gigantyczny balon z reformą, zamiast pęknąć, jeszcze się powiększa. I bez względu na to, czy przedstawione przez prezydenta zmiany będą radykalne, umiarkowane czy nic nieznaczące – niczego w dostępie do sądów nie zmienią, bo nie w KRS i SN należy szukać przyczyn fatalnej sytuacji wymiaru sprawiedliwości. To sądy powszechne mentalnie i organizacyjnie ciągle nie wyszły z poprzedniej epoki. Ich zła organizacja, nierówne obciążenie sprawami, nadmierny formalizm, nadmierny nadzór i biurokracja skutkują często sytuacjami wręcz karykaturalnymi. Bo sprawiedliwość stała się pojęciem formalnym, a nie rzeczywistym.

Jednak o tym nie ma ani słowa w prezydenckich reformach, bo nie dotyczą one działania 400 sądów, do których trafia miliony pozwów, ale dwóch abstrakcyjnych dla przeciętnego Polaka instytucji.

Być może u źródeł reformy leży czysta polityka, a prawo stało się jedynie jej instrumentem. Politykom w dwa lata udało się wypracować silne społeczne emocje wokół Temidy. Stała się wręcz politycznym kapitałem.

Kiedy w lipcu Andrzej Duda zawetował ustawy o KRS i SN, wydawało się, że pisowska machina – tak zabójczo skuteczna przy okazji reformy Trybunału Konstytucyjnego – zacięła się. A prezydencka „zdrada" i społeczne protesty rozpoczną masowy odwrót wyborców. Później przyszedł jeszcze kataklizm na Pomorzu i zarzuty o opieszałość rządu. I co? Po dwóch miesiącach od tamtych wydarzeń prezydent cieszy się rekordowym ok. 60-proc. zaufaniem, równie rekordowe jest poparcie dla PiS, sięgające w kolejnych sondażach blisko 40 proc. Na drugim biegunie mamy rekordowo niskie poparcie dla PO i Nowoczesnej.

Dlaczego? Weto Andrzeja Dudy nie tylko uratowało PiS przed brnięciem w bardzo agresywną politykę, na granicy przyjętych w Europie Zachodniej standardów, ale spowodowało, że to Duda przejął jedna czwartą poparcia wyborców Platformy. Dla nich to właśnie prezydent stał się realną konkurencją dla Jarosława Kaczyńskiego, gdyż to on skutecznie zablokował agresywne reformy PiS, czyli dokonał czegoś, co opozycji nie udało się przez dwa lata.

W całej tej historii postępowanie prezydenta nie było raczej efektem świadomej strategii, ale zapewne dziełem emocji, wywołanych „efektem Adriana", a trochę przypadku. Jedno jest pewne: prezydent w sprawie reformy sądownictwa jest dziś jedyną opozycją wobec PiS.

Dla Nowoczesnej i PO jest to śmiertelne zagrożenie, bo wkrótce debata o reformie sądów może się toczyć między PiS a prezydentem, w ramach, choć skonfliktowanego, to ciągle jednego układu politycznego – obozu prawicy. A to oznacza wypchnięcie tzw. totalnej opozycji poza główny nurt politycznej debaty i dalszą jej marginalizację.

W ten sposób to w ramach dwóch ośrodków prawicy może trwać dyskusja o kształtach reformy. Nie będzie w niej jednak okrzyków o zamachu na demokrację czy konstytucję, ale będzie wymiana ciosów, od której nikt nie zrobi sobie poważnej krzywdy. A nieobecna totalna opozycja stawać się będzie jeszcze większym folklorem.

Mimo sprawy prof. Michała Królikowskiego, doradcy prezydenta, która może, choć nie musi, zaostrzyć relacje między PiS a Andrzejem Dudą, utrzymywanie takiego stanu rzeczy może być korzystne dla prawicy. I jeżeli polityczne emocje w obozie władzy nie wezmą góry, można raczej spodziewać się długiego „konstruktywnego" sporu o sądownictwo, który może finalnie zakończyć się konsensusem i wspólnymi reformami. Tylko że te dotyczące SN i KRS, jak już pisałem, sytuacji sądownictwa jednak nie poprawią.

Patrząc na zdjęcie ze spotkania Andrzeja Dudy z przedstawicielami opozycji, które odbyło się niedawno w Pałacu Prezydenckim, można odnieść wrażenie, że spotkali się zadowoleni z siebie politycy, którym po przejściach udało się dojść do kompromisu w sprawie reformy sądownictwa.

Siedzący naprzeciwko prezydenta liderzy PO Grzegorz Schetyna, Borys Budka i Sławomir Neumann wydają się wręcz rozbawieni. Rozbawienie jednak znika z ich twarzy, kiedy gasną flesze. Największa opozycyjna partia ma bowiem poważny problem, bo po dwóch latach nieustannej ofensywy przeciw reformom sądownictwa ma rekordowo niskie poparcie. A przy stole zwycięzcą jest tylko prezydent Andrzej Duda, choć zwycięzcą trochę z przypadku.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Marek Isański: TK bytem fasadowym. Władzę w sprawach podatkowych przejął NSA