Patrząc na zdjęcie ze spotkania Andrzeja Dudy z przedstawicielami opozycji, które odbyło się niedawno w Pałacu Prezydenckim, można odnieść wrażenie, że spotkali się zadowoleni z siebie politycy, którym po przejściach udało się dojść do kompromisu w sprawie reformy sądownictwa.
Siedzący naprzeciwko prezydenta liderzy PO Grzegorz Schetyna, Borys Budka i Sławomir Neumann wydają się wręcz rozbawieni. Rozbawienie jednak znika z ich twarzy, kiedy gasną flesze. Największa opozycyjna partia ma bowiem poważny problem, bo po dwóch latach nieustannej ofensywy przeciw reformom sądownictwa ma rekordowo niskie poparcie. A przy stole zwycięzcą jest tylko prezydent Andrzej Duda, choć zwycięzcą trochę z przypadku.
W poniedziałek prezydent upubliczni projekty reform Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego, które staną się zapewne tematem politycznym numer jeden na wiele tygodni. A debatujący skupią się przede wszystkim na szukaniu odpowiedzi, czy propozycje prezydenckie są łagodniejsze od pisowskich, czy uderzają w trzecią władzę, czy też nie. W tym medialnym szumie zagłuszone zostanie zapewne jedno krótkie pytanie, które każdy uważny obserwator powinien postawić: po co właściwie jest ta reforma?
Postawmy sprawę jasno: żadne zmiany ani w SN, ani w KRS nawet o milimetr nie poprawią sytuacji w wymiarze sprawiedliwości. Nie przyspieszą prowadzonych procesów, nie poprawią funkcjonowania ani dostępności sądów, nie zmienią też samych sędziów i ich etosu. Dla zwykłego zjadacza chleba, który może kilka razy w życiu trafi do sądu z własnymi problemami, te zmiany nie mają najmniejszego znaczenia. Bitwa o KRS (o której istnieniu pewnie pierwszy raz usłyszał niedawno) to dla niego czysta abstrakcja.
Rada bowiem, najogólniej rzecz ujmując, zajmuje się sędziowskimi wewnętrznymi sprawami. Jej siła sprawcza jest w rzeczywistości niewielka. Jej najważniejszą kompetencje, czyli wskazania dotyczące nominacji sędziowskich, łatwo może utrącić prezydent. Andrzej Duda udowodnił to zresztą już w zeszłym roku, nie godząc się na nominacje dziewięciu sędziów wskazanych przez KRS, nie podając nawet uzasadnienia swojej decyzji. Mimo że sprawa wywołała chwilową burzę, taką samodzielność decyzyjną daje mu konstytucja.