Takie sygnały mamy z różnych sądów, zupełnie odległych, w tym także wysokiego szczebla, więc coś musi być na rzeczy. Gdyby ta hipoteza okazał się prawdziwa, byłaby to dobra wiadomość dla wymiaru sprawiedliwości oraz dla podsądnych, przynajmniej tych, którzy wygrywają sprawy, bo przecież wszyscy wygrać nie mogą.
Skrupulatniejsze i dłuższe badanie sprawy oznacza jednak zwykle dłuższe rozprawy, co grozi przekraczaniem wyznaczonego na nie czasu i opóźnieniami, tzw. obsuwami spraw, co już teraz jest jedną ze słabszych stron wymiaru sprawiedliwości. Przedłużona np. o pół godziny rozprawa przesuwa następną o pół godziny z ryzykiem przesunięcia kolejnych, ale trzy opóźnione na początku dnia grożą tym, że następne będą się zaczynać i kończyć półtorej godziny później, jeśli nie więcej.
Takie przesunięcia zabierają sędziemu popołudnie, ale adwokatowi mogą zburzyć cały dzień pracy. Nic dziwnego, że władze adwokatury wystąpiły niedawno do prezydenta o ustanowienie w regulaminie, na razie sądów administracyjnych, obowiązku wskazywania na wezwaniu na rozprawę przewidywalnego czasu jej trwania, a więc nie tylko godziny jej rozpoczęcia – co oczywiste – ale też godziny jej zakończenia, aby uczestnicy, nie tylko adwokaci i radcowie, mogli sobie zaplanować dzień. Taki obowiązek wymagałby dodatkowego wysiłku sędziego, lepszego przygotowania i zaplanowania posiedzenia, ale nie jest to nieosiągalne. Niektóre sądy już teraz podają orientacyjną godzinę zakończenia sprawy.
Sprawny przebieg rozpraw to oczywiście także zadanie dla pełnomocników, którzy mogą być zwięźli i rzeczowi w swych wystąpieniach i w zadawaniu pytań, ale także pisaniu pism procesowych.
Być może władze korporacji prawniczych powinny pomyśleć o lepszym przygotowaniu aplikantów i przeszkoleniu swych członków w sprawnych wystąpieniach i pisaniu zwięzłych pism sądowych, ponieważ przegadanie oznacza nie tylko okradanie kolegów prawników występujących po drugiej stronie sporu, ale także osłabienie argumentacji. Znużony czy zirytowany sędzia nie jest najlepszym słuchaczem.