A to Baracka Obamę pozbawiono czerwonego dywanu, a to zamknięto lokalne zakłady pracy – aby dostojni goście nie podusili się od smogu. Na szczęście sami byliśmy w Hangzhou, uczestnicząc w tym wydarzeniu, i nie musimy się opierać na telewizyjnych migawkach.
Oczywiście, nie ma co dyskutować – szczyt był pokazem siły i znaczenia Chin. Od razu przypominają mi się pierwsze wersy z „Wesela" i pytanie „Chińczyki trzymają się mocno?". Gdyby Wyspiański dziś tworzył to dzieło, to raczej napisałby, że Chińczyki owszem, trzymają mocno, ale nie „się", tylko innych, i to za niezmiernie wrażliwą część ciała. Swoją drogą cieszę się tym bardziej z czerwcowej wizyty prezydenta Chin Xi Jinpinga w Polsce. Najwyraźniej Państwo Środka patrzy na Polskę jako na kraj, z którym woli coś wspólnie stworzyć, zamiast wymieniać dyplomatyczne kuksańce.
Mało kto jednak z telewizyjnych relacji z Hangzhou dowiedział się, że szczytowi G20 towarzyszyło spotkanie B20, czyli ciała doradczego reprezentującego międzynarodowe środowisko biznesowe. Pracodawcy RP jako jedyni od ponad czterech lat uczestniczą w jego pracach, reprezentując kręgi biznesowe środkowej i wschodniej Europy. A chińskie spotkanie B20, zorganizowane dzień przed G20, okazało się niezwykłe.
Otóż stawili się na nim politycy oraz szefowie najpotężniejszych instytucji gospodarczych świata, m.in. Roberto Azevedo, dyrektor Światowej Organizacji Handlu, Angel Gurria, sekretarz generalny OECD, Jim Yong Kim, prezes Banku Światowego. Nie przyszli się przywitać, o nie. Lejtmotywem ich wystąpień było nawoływanie do współpracy, a wręcz gorący apel o partnerstwo środowiska B20 z G20. Chyba najmocniej ujęła to pani Christine Lagarde kierująca Międzynarodowym Funduszem Walutowym, zachęcając do samodzielnego włączania się prywatnego sektora w rozwiązywanie pilnych problemów światowej gospodarki – bez czekania na polityków!
I to jest sedno sprawy, proszę państwa. Do tzw. władców tego świata dotarło wreszcie, że to przedsiębiorcy – ich inwencja, pomysłowość i pracowitość – są rzeczywistym kołem zamachowym rozwoju i wzrostu gospodarczego. Politycy mogą przedstawiać w świetle fleszy śmiałe plany, ale ich koncepcje mają jedną stałą przypadłość – wymagają wykonawców i finansowania. A gdy trzeba pieniędzy i kogoś do pracy, to wiadomo, do czyich drzwi państwo zapuka: oczywiście przedsiębiorców...