Po politykach wzywających do zakończenia brukselskiej niewoli można by się spodziewać dziś triumfalizmu. Zwycięstwo odniesione w czerwcowym referendum przez starą, dobrą Anglię powinno być w oczywisty sposób porównywane ze zwycięstwem księcia Wellingtona pod Waterloo (też w czerwcu, tyle że 201 lat temu), kończącym kres kontynentalnej tyranii Napoleona. Zamiast tego nastroje bardziej przypominają te po ewakuacji z Dunkierki (też z czerwca, tyle że 76 lat temu) – z honorem, ale po utracie przez Brytyjczyków całej broni i w oczekiwaniu ciężkich czasów, które mają nadejść. Triumfujących polityków brak, premier podał się do dymisji, nowa pani premier wydaje się nie bardzo wiedzieć, jak zacząć negocjacje o wyjściu z Unii, najgłośniejsi zwolennicy Brexitu wycofali się w cień.

Rynki finansowe również nie zachowują się aż tak nerwowo, jak można by oczekiwać. Funt początkowo bardzo silnie osłabił się wobec euro i dolara (a nawet wobec złotego), ale po utracie 10 pensów uspokoił się, a teraz nawet lekko rośnie w siłę. Giełda londyńska najpierw spadła, a potem z nawiązką odwojowała straty. Nic nie wskazuje na to, by Brytyjczykom groziły większe perturbacje finansowe, choć inne kraje łakomie patrzą na ulokowane w City banki, namawiając je delikatnie do przeprowadzki na kontynent. A z realnej gospodarki również płyną sygnały sugerujące, że panuje tu business as usual.

Niech to nas nie zwiedzie. To, że Brexit nie wywołuje dziś żadnych gwałtownych załamań gospodarczych, nie powinno nas wcale dziwić. W końcu wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, że wychodzenie Wielkiej Brytanii z Unii będzie trwało długimi latami, a warunki współpracy, które w końcu wynegocjują obie strony, zachowają prawdopodobnie większość korzyści i preferencji, które daje dziś wspólny rynek (ofiarą padnie pewnie tylko w jakiejś mierze swoboda przypływu pracy).

Z drugiej jednak strony wyjście Wielkiej Brytanii oznacza bez wątpienia problemy dla tego kraju, dla Europy i dla świata. Gospodarka po obu stronach kanału straci, nie wiadomo jeszcze, na ile sprawnie otrząśnie się z politycznego szoku Unia. Wszyscy będziemy przez to biedniejsi i mniej bezpieczni, choć koszty nie pojawią się z dnia na dzień. Ale trudno – Brytyjczycy tak zdecydowali, nawarzone piwo trzeba wypić.