Czerwcowa decyzja prezydenta wywołała falę krytyki, a także spór o to, czy Andrzej Duda mógł tak uczynić. Moim zdaniem krytyka ta jest częściowo nieuzasadniona. Prezydent powołuje sędziów, którzy wcześniej wygrali konkurs i zostali wskazani przez Krajową Radę Sądownictwa. Nie odbywa się to z dnia na dzień. Od wskazań KRS do prezydenckiej decyzji wiele może się zmienić. Kandydat na sędziego może np. wejść w konflikt z prawem. Mogą się również pojawić nieznane wcześniej okoliczności dyskwalifikujące. Żadna rada i żaden konkurs nie zapewni nikomu stuprocentowej nieskazitelności. Sprowadzanie prezydenta w tej procedurze do roli długopisu, który bezrefleksyjnie podpisuje nominacje, jest więc nieporozumieniem. Próba czynienia z głowy państwa zakładnika decyzji KRS jest irracjonalna. Prezydent musi mieć margines decyzyjny.

Warto też pamiętać, że od początku kadencji A. Duda wydał 310 sędziowskich nominacji, a negatywnych decyzji było 10.

Zgoła odmienną kwestią jest brak uzasadnienia odmowy nominacji sędziowskich. W tym przypadku milczenie jest błędem Andrzeja Dudy. Dla transparentności działania państwa znacznie lepiej byłoby, gdyby prezydent te powody podał. Wyjaśnienie swej decyzji – jeśli nie opinii publicznej, to choćby samym zainteresowanym i KRS – pozwoliłoby uniknąć oskarżeń o działania kuluarowe czy z politycznej zemsty.

Tuż przed nadzwyczajnym kongresem sędziowskim ma się odbyć spotkanie prezydenta Dudy z przedstawicielami KRS, na którym ma być omówiona kwestia postępowania w takich sytuacjach. To dobra wiadomość, gdyż kolejnego sporu z sądownictwem zaczynać nie ma sensu.