Garztecki: Syryjski kant

Syria nie stanie się rezerwuarem siły roboczej dla Europy. Pochodzący stamtąd imigranci to ludzie bierni, nieskorzy do pracy i nastawieni roszczeniowo – pisze publicysta.

Aktualizacja: 23.08.2016 08:06 Publikacja: 21.08.2016 18:19

Garztecki: Syryjski kant

Foto: AFP

Setki tysięcy emigrantów, które latem ubiegłego roku przypuściły masowy szturm do bram schengenowskiej Europy, rozpaliły wielki międzynarodowy spór. Jest on prawdziwym ewenementem, bowiem obie jego strony demonstrują podobne nasilenie obłudy i zakłamania. Chcąc podzielić się z opinią publiczną swą empatią bądź niepokojami podbudowując je pseudohistorycznymi argumentami i quasi-filozoficznymi wywodami, skrupulatnie ignorując fakty.

Zacznijmy więc od ich uporządkowania. Po pierwsze – nie ma „problemu uchodźców syryjskich”. Prawie bez wyjątku są to emigranci ekonomiczni, głównie z Turcji i Libanu. Zapewne część z nich, może nawet większa część, miałaby prawo do wystąpienia o statut uchodźcy, gdyby nie konsekwencje pewnej dyrektywy Unii Europejskiej, o czym dalej.

Merkel nie przewidziała

Status uchodźcy politycznego określa precyzyjnie artykuł 1(A)2 Konwencji z 28 lipca 1951 roku, zwanej popularnie Konwencją Genewską. Określa on nie tylko obowiązki społeczności międzynarodowej co do uchodźców ale też warunki, jakie należy spełnić, by być uznanym za uchodźcę oraz sytuacje, w których tego statusu należy odmówić. Na terenie Unii Europejskiej obowiązuje dodatkowo tak zwane „Rozporządzenie Dublin II” (WE nr 343/2003 z dnia 18 lutego 2003 r) „ustanawiające kryteria i mechanizmy określania państwa członkowskiego właściwego dla rozpatrywania wniosku o azyl”.

Otóż nie przysługuje status uchodźcy osobie, która przybywa z bezpiecznego kraju, gdzie jej podstawowe prawa są już chronione, czy kraju, który zapewnił jej już dostęp do postępowania o nadanie statusu uchodźcy. Jeśli w zdążającej ku Europie masie emigrantów są osoby przybywające bezpośrednio z Syrii, to jest ich relatywnie niewielki procent. Od wybuchu w Syrii anty-assadowskiego powstania w 2011 roku, kraj ten opuściło około czterech milionów jego obywateli.

Znaleźli oni schronienie przede wszystkim w krajach sąsiadujących z Syrią. Około dwóch milionów zamieszkało w Turcji, blisko półtora miliona w Libanie a reszta głównie w Jordanii. Na terenie tych krajów, i tylko tam, Syryjczycy są uchodźcami. Udając się dalej, status ten tracą i stają się emigrantami i to ekonomicznym z tej racji, że opuszczając obozy uchodźcze czynią to dla polepszenia swej sytuacji życiowej a nie ze strachu o życie czy z obawy o prześladowanie.

Należy zapytać, cóż takiego się stało, że po wielu miesiącach, a czasem i latach, pobytu w Libanie czy Turcji, Syryjczycy przypuścili nagle szturm na Europę. Otóż od początku ubiegłego roku, organizacjom opiekującym się uchodźcami zaczęto stopniowo, systematycznie obcinać fundusze. Dlaczego tak się stało można tylko spekulować. Może wpłynęło na to zjawisko zwane „zmęczenie darczyńców” a może był to celowy akt mający skłonić uchodźców do powrotu do Syrii dla zwiększenia w ten sposób nacisku na prezydenta Assada by abdykował? Niezależnie od motywów, okazało się to przysłowiowym strzałem w stopę.

W czerwcu ubiegłego roku władze Macedonii niespodziewanie ogłosiły, że udzielają tymczasowego, trzydniowego azylu wszystkim nielegalnym imigrantom, pod warunkiem, że wykorzystają ten czas na tranzyt i opuszczenie kraju. Dodatkowy impuls przyszedł ze strony władz tureckich. W tym samym miesiącu odbyły się w Turcji wybory parlamentarne, w których 13% głosów i 80 mandatów zdobyła Ludowa Partia Demokratyczna (HDP) reprezentująca, zamieszkującą ten kraj, mniejszość kurdyjską. Sukces wyborczy HDP uniemożliwił rządzącej Partii Prawo i Rozwój (AKP) zdobycie większości absolutnej i ustanowienie systemu prezydenckiego.

Co prawda po kilku miesiącach i paru zamachach na działaczy HDP powtórzono wybory, które AKP wygrał już gładko, ale w międzyczasie doszło do dramatycznego zwrotu w polityce zagranicznej Turcji. Do tego momentu kraj ten, będący przecież członkiem NATO i aspirujący do wejścia do Unii Europejskiej, wspierał walczących z reżimem Assada powstańców syryjskich. Teraz za głównych wrogów uznano samych powstańców, ale nie wszystkich, tylko narodowości kurdyjskiej.

Jednocześnie władze tureckie zaczęły po cichu naciskać przebywających w tym kraju uchodźców syryjskich, którzy – tak się składa – są w sporej części narodowości kurdyjskiej, by emigrowali do Unii Europejskiej. Dodajmy do tego, że od wielu lat, znaczna część diaspory kurdyjskiej zamieszkuje RFN.

Trudno znaleźć wytłumaczenie decyzji niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, która niespodziewanie w sierpniu ubiegłego roku ogłosiła, że jej kraj przyjmie każdą ilość „uchodźców syryjskich”. Czy kobiece serce poruszył obraz ciała trzyletniego kurdyjskiego chłopca trzymanego na rękach przez płaczącego ojca, czy myślała już o następnych wyborach i głosach obywateli pochodzenia tureckiego, których, wedle oficjalnych statystyk jest już około 3 milionów a może uznała, że w ramach łączenia rodzin większość emigrantów i tak trafi do Niemiec?

Czego Merkel zupełnie nie przewidziała, to cichego porozumienia pomiędzy Macedonią, Grecją i Turcją uchodzącymi za najbardziej skonfliktowane ze sobą kraje europejskie. A Grecy mieli swoje porachunki z Niemcami za bezwzględne naciski na cięcia wydatków socjalnych, które doprowadziły do drastycznego obniżenia poziomu życia setek tysięcy obywateli greckich. Władze greckie przez jakiś czas udawały, że nie dostrzegają, jak na ich terytorium przemieszcza się z sąsiadującej Turcji z każdym dniem coraz więcej nieproszonych gości. Gdy wreszcie wszczęły alarm, było już za późno – w przeciągu dosłownie kilku tygodni Europę zalały setki tysięcy emigrantów.

Brak jakichkolwiek przygotowań, planowania na taką okoliczność ze strony rządów UE jak i biurokracji brukselskiej, jest tym bardziej zdumiewający, że śródziemnomorski brzeg obszaru Schengen, znajduje się już od dobrych kilku lat pod nieustającym naporem mas Afrykanów przeprawiających się morzem z Libii. Teraz wszyscy: Syryjczycy, Erytrejczycy czy Afgańczycy zostali wrzuceni do jednego statystycznego kotła „uchodźców”. I tu pierwszy kant. Bo jeżeli ogarniętą wojną domową Libię z pewnością nie można uznać za „bezpieczny kraj trzeci”, to Turcja i Liban, nawet uwzględniając ich perypetie narodowościowe, minimum ochrony praw uchodźczych zapewniają a Jordania sporo więcej niż to minimum.

Jedyne co Bruksela w sprawie uchodźców uczyniła, to powiększyła związane z uchodźcami sprzeczności interesów poprzez wydanie dyrektywy 51/2001/EC. Nakłada ona na przewoźników (linie lotnicze, armatorów, etc.) obowiązek sprawdzenia, czy osoby udające się za ich pomocą do Europy a planujące ubiegać się o azyl, mają do tego prawo.

Oczywiście panienki wydające na lotniskach karty pokładowe nie są w stanie wyręczyć pracowników urzędów imigracyjnych. Nie mają po temu ani kwalifikacji ani uprawnień. Linie lotnicze, zaś bojąc się, że spadnie na nich opieka nad osobami, które twierdzą, że nie mają dokąd wrócić a którym w portach EU odmówiono wjazdu, na wszelki wypadek, odmawiają przewozu niemal wszystkich potencjalnych azylantów.

Otwierając gościnnie RFN dla „syryjskich uchodźców” niemiecka kanclerz pogwałciła tak literę i ducha Konwencji Genewskiej jak i Protokołu Dublińskiego. Naciski na inne kraje unijne, przede wszystkim z „nowej Europy”, by podzieliły się zaproszonymi przez nią emigrantami, przedstawiane są jako akt humanitaryzmu. To kolejny kant, bowiem z czysto legalistycznego punktu widzenia Merkel naciska ni mniej ni więcej tylko na łamanie obowiązującego ustawodawstwa unijnego. Porównywane przez niemiecką i austriacką prasę do nazistów, władze węgierskie usiłują jedynie egzekwować to prawo. Uwadze większości komentatorów jakoś umyka to, że niemiecka kanclerz nie pofatygowała się skonsultować uprzednio swego „humanitarnego” kroku z władzami krajów, które teraz są zmuszane ponosić jego konsekwencje.

Podobnie jak w wypadku kryzysu greckiego, Merkel miała tu na względzie wyłącznie wewnętrzny, niemiecki aspekt kryzysu imigracyjnego, całkowicie ignorując zasadę solidarności europejskiej, przy jego rozwiązywaniu. Niemcy postanowiły narzucić swe decyzje pozostałym krajom UE i to przy użyciu metod dalekich od dyplomatycznej finezji. Kraje oporne, głównie z Europy środkowo-wschodniej, zaszantażowano finansowymi sankcjami, używając w tym celu medialnych „przecieków”.

Niektórzy komentatorzy wskazują, że na dłuższą metę merkelowski „humanitaryzm” bardzo się Europie opłaci, bo zasili starzejące się i wyludniające się kraje zastrzykiem młodej siły roboczej. Tego typu opinie świadczą o kompletnej ignorancji osób je wypowiadających. Rządzącej Syrią od przeszło pól wieku Arabskiej Partii Socjalistycznej Ba’ath udało się wychować społeczeństwo ludzi biernych, nieskorych do pracy ale nastawionych niesłychanie roszczeniowo, przekonanych o tym, że lepsze życie im się po prostu należy niezależnie od własnego wysiłku.

Zresztą znakomita większość wypowiedzi, tak zwolenników gościny dla syryjskich emigrantów jak i jej przeciwników, porusza się wyłącznie w sferze emocji. Nie trudno wszakże zauważyć, że najbardziej przychylni przybyszom są ci, którzy prawdopodobnie nigdy się z nimi nie zetkną. Bo Syryjczycy nie zostaną przecież zakwaterowani w Alei Róż czy zamkniętych osiedlach na Białołęce. Ten humanitaryzm cudzym kosztem, to kolejny wielki kant w tej sprawie.

Ale kantem jest też bezpośrednie łączenie problemu syryjskich imigrantów z ostatnimi zamachami bombowymi. Przypomnieć wypada, że zamachy terrorystyczne, których sprawcami są muzułmanie, zaczęły się w Europie już w końcu lat 90tych. Większość najsłynniejszych, najbardziej krwawych zamachów: madrycki, londyński, paryski, brukselski i nicejski była dziełem obywateli krajów, w których do nich doszło. Ich sprawcy byli, co prawda, przeszkoleni w Syrii, ale zwykle zamieszkiwali w Europie od dziesięcioleci, często byli tu urodzeni. Jak dotychczas bodaj tylko jeden, samotny zamachowiec był niedawnym przybyszem do Europy.

To, że emigranci syryjscy przedostają się do Europy pod fałszywym pretekstem, dostarczając jednocześnie przykrywki terrorystom, nie neguje jednak faktu, że są to ludzie w swej masie nieszczęśliwi i pokrzywdzeni utratą własnych domostw, pracy i całego, normalnego życia. Dlatego należy się im współczucie oraz pomoc ze strony tych, którzy chcą i mogą jej udzielić. Pomoc ta jednak nie może wiązać się z łamaniem prawa międzynarodowego.

Wynegocjowane niedawno porozumienie pomiędzy Unią Europejską a Turcją stanowi istotną korekturę dotychczasowej, błędnej polityki unijnej. A przecież zupełnie wystarczyłoby, gdyby kraje, które już uprzednio zadeklarowały pomoc finansową dla uchodźców przebywających obecnie w Turcji, Libanie i Jordanii, wypełniły podjęte już uprzednio zobowiązania, oraz zadbały o to by nie ograniczać tej pomocy, póki trwa wojna domowa w samej Syrii.

 

Autor jest wykładowcą Collegium Civitas. Był ambasadorem RP w Angoli i Kongu, a przedtem m.in. ekspertem ds. Afryki Światowego Forum Ekonomicznego i analitykiem w Międzynarodowym Instytucie Studiów Strategicznych w Londynie

Setki tysięcy emigrantów, które latem ubiegłego roku przypuściły masowy szturm do bram schengenowskiej Europy, rozpaliły wielki międzynarodowy spór. Jest on prawdziwym ewenementem, bowiem obie jego strony demonstrują podobne nasilenie obłudy i zakłamania. Chcąc podzielić się z opinią publiczną swą empatią bądź niepokojami podbudowując je pseudohistorycznymi argumentami i quasi-filozoficznymi wywodami, skrupulatnie ignorując fakty.

Zacznijmy więc od ich uporządkowania. Po pierwsze – nie ma „problemu uchodźców syryjskich”. Prawie bez wyjątku są to emigranci ekonomiczni, głównie z Turcji i Libanu. Zapewne część z nich, może nawet większa część, miałaby prawo do wystąpienia o statut uchodźcy, gdyby nie konsekwencje pewnej dyrektywy Unii Europejskiej, o czym dalej.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem
Publicystyka
Piotr Solarz: Studia MBA potrzebują rewolucji
Publicystyka
Estera Flieger: Adam Leszczyński w Instytucie Dmowskiego. Czyli tak samo, tylko na odwrót
Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe