Ostatnie dni przyniosły kilka interesujących wydarzeń. Pierwszoplanowym z nich w Polsce niewątpliwie było przepchnięcie kolejnego rzekomo poselskiego projektu ustawy zmieniającej m.in. ustawę o Sądzie Najwyższym. Któryś z komentatorów zwrócił uwagę, że to już piąta nowelizacja zmian, które zaledwie zaczęły obowiązywać. Jego zdaniem źle to świadczy o autorach poprzednich, a według mnie również źle wróży tej noweli.
Przepychanie to, formalnie nazywane uchwalaniem, acz styl pracy większości parlamentarnej raczej temu słowu uchybia, skutkowało przepychankami pod Sejmem. Tam jednemu z demonstrantów policjant tak odepchnął megafon, że trącił innego mundurowego. W konsekwencji obywatel dowiedział się, że naruszył nietykalność cielesną funkcjonariusza. Zresztą demonstrujący nie silili się na nadmierną uprzejmość względem policji. Mundurowi zaś nie pozostali im dłużni, zatrzymując kilkoro z użyciem siły fizycznej, podduszając i bijąc. Oczywiście obie strony, i demonstrujący, i policjanci, to wszystko sfilmowały i narobiły zdjęć dokumentujących ową przepychankę.
Nadto w paru miejscach kraju zdesperowani obywatele napisali na biurach PiS sprejem „Czas na sąd ostateczny" i skrót PZPR. W przynajmniej jednym przypadku napis odpowiada przeszłości posła.
Jeden z policjantów sfotografowanych podczas zatrzymania protestującego obywatela (a zatrzymanie z użyciem siły fizycznej nigdy nie jest estetyczne) miał wcześniej obyczaj publikować w serwisach społecznościowych swoje zdjęcia w samych kąpielówkach, z niezłą muskulaturą i danymi osobowymi. Zdjęcie to upublicznił poseł Szczerba (robiąc dobrą reklamę kondycji fizycznej polskiej policji), a inni upublicznili też filmy i inne zdjęcia z tej interwencji. No i się zaczęło.
Jedni (lubiący partię miłościwie nam panującą) zaczęli pisać o chamach, których policja słusznie potraktowała. Pisali tak ludzie skądinąd światli i wykształceni, którzy zazwyczaj nie ignorują zarzutów bicia przez policję.