Michał Fiszer: Jaki śmigłowiec dla wojska

Brak kontraktu w przetargu na nowy średni śmigłowiec to fiasko trwającego cztery lata programu. Przyczyną niepowodzenia były źle sformułowane założenia przetargowe.

Publikacja: 26.07.2016 19:06

Michał Fiszer: Jaki śmigłowiec dla wojska

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch

Wojsko potrzebuje śmigłowca do wykonywania co najmniej czterech całkowicie odmiennych zadań, a opracowujący przetarg uparli się, że ma je wykonywać śmigłowiec jednego typu, bo to zmniejszy koszty eksploatacji. Nic bardziej błędnego.

Koszty eksploatacji teoretycznie może byłyby mniejsze, choć i to jest wątpliwe, jako że nowego śmigłowca potrzebują trzy różne rodzaje sił zbrojnych (Wojska Lądowe, Marynarka Wojenna i Siły Powietrzne), które mimo scentralizowanej logistyki mają własne, oddzielne zaplecza obsługowe, a przede wszystkim systemy szkolenia, zaś rotacja personelu między nimi jest minimalna.

Różne zadania

Koszty pozyskania sprzętu rosną natomiast dramatycznie. Dlatego, że próba dostosowania jednego typu śmigłowca do wykonywania czterech zupełnie różnych zadań (desantowanie i transport wojsk, bojowe akcje ratownicze i przerzut sił specjalnych, zwalczanie okrętów podwodnych i nawodnych, poszukiwanie rozbitków i ratownictwo morskie) powoduje, że żadnego z nich nie jest on w stanie wykonywać perfekcyjnie. W dodatku wiele z tych zadań wymaga bardzo specjalistycznego wyposażenia. Na przykład desantowanie wojsk wymaga dobrych własności lądowania w terenie przygodnym, a także odporności na ogień przeciwnika i tzw. wysokiej przeżywalności na polu walki. No i oczywiście odpowiednio pojemnego wnętrza, by zabrać żołnierzy z ich sprzętem.

Wysoką odpornością na ogień z ziemi musi się też charakteryzować śmigłowiec dla sił specjalnych, ale ten dla odmiany musi być dostosowany do lotów na bardzo małej wysokości w nocy, musi więc być nafaszerowany różnymi urządzeniami, w tym do obserwacji w podczerwieni, a także urządzeniami ostrzegającymi przed wrogimi radarami, musi mieć bardzo precyzyjny system nawigacyjny. To wszystko waży, więc taki śmigłowiec zabiera mniej żołnierzy, ale grupy specjalne są mniej liczne od piechoty desantowej. Tyle że całą tę aparaturę trzeba na śmigłowcu zamontować tak, by się wzajemnie nie zakłócała, zintegrować, sprawdzić, wypróbować w różnych warunkach.

To samo dotyczy śmigłowca morskiego do zwalczania okrętów podwodnych. Ten to dopiero jest nafaszerowany specjalistycznym wyposażeniem! Radar do wykrywania celów morskich, opuszczany sonar, wyrzutniki radiowych boi hydroakustycznych, aparatura do odbioru i analizy sygnałów od nich, i tak dalej. Oczywiście, jest to całkowicie odmienne wyposażenie od śmigłowca dla sił specjalnych. I też trzeba je zamontować na śmigłowcu tak, by urządzenia poprawnie pracowały i się wzajemnie nie zakłócały.

Pozorne oszczędności

Pakowanie do maszyny różnorodnych urządzeń, a następnie ich integracja, czyli napisanie programu komputerowego do ich wzajemnego współdziałania, później testy i próby – wszystko to kosztuje. Bardzo dużo. I jeśli z jednego śmigłowca chcemy zrobić złotą rączkę do wszystkiego, to musimy za to słono zapłacić. Dlatego Francuzi za caracale policzyli nam, jak byśmy kupowali wielozadaniowe samoloty bojowe, które są z reguły znacznie droższe od śmigłowca. Niemal tyle samo płaciliśmy za F-16. Cena śmigłowca rośnie, gdy trzeba go przerabiać na różnorodne wersje. I co z tego, że jakieś tam oszczędności poczynimy w trakcie eksploatacji. Nieduże, bo najczęściej psuje się właśnie owa specjalistyczna aparatura, a ta jest odmienna dla każdej wersji.

Logistyka musi więc dostarczać części zarówno do morskich sonarów czy radarów, pasujące wyłącznie do śmigłowców zwalczania okrętów podwodnych i nawodnych, jak i zapasowe kamery termowizyjne albo urządzenia ostrzegające przed falami wrogich radarów, które pasują wyłącznie do śmigłowców sił specjalnych. Czyli w magazynach i tak leżą dziesiątki różnych części, specyficznych dla danej wersji... Po cholerę więc ta wspólna platforma, czyli jeden typ do wszystkiego? Poza tym siły specjalne i jednostki Marynarki Wojennej potrzebują śmigłowców w miarę dużych. A wojska lądowe do desantowania wojsk wręcz przeciwnie – potrzebują mniejszych, ale zwinniejszych maszyn, mogących wylądować nawet na niewielkich lądowiskach. I w dodatku potrzebują ich dużo. Oczywiście, takie śmigłowce trzeba uzupełnić ciężkimi maszynami transportowymi z tylną rampą ładunkową, by można było do nich załadować cięższy sprzęt dla desantowanych pododdziałów. Jeśli jednak kupimy śmigłowce średniej wielkości, ale bez rampy ładunkowej, to nie mamy ani małej, zwinnej maszyny do transportu żołnierzy desantu, ani dużego śmigłowca do dostarczania ciężkiego sprzętu. Taki ni pies, ni wydra.

Wojska Lądowe potrzebują najwięcej śmigłowców, ale tak naprawdę dwóch różnych typów. Do transportu żołnierzy najodpowiedniejszy jest sprawdzony, ale już dość leciwy Blackhawk albo równie dobry i w dodatku nowoczesny AgustaWestland AW149. Oba są odporne na ogień przeciwnika i dają dużą gwarancję przeżycia osobom na pokładzie nawet w przypadku rozbicia się śmigłowca. I oba mogą powstawać w Polsce, bo Sikorski ma montownię w Mielcu, a AgustaWestland zakład produkcyjny w Świdniku.

Śmigłowce do desantowania wojsk to blisko połowa wszystkich kupowanych maszyn. Do nich trzeba by dokupić sześć cięższych śmigłowców, np. Chinook lub AW101 Merlin, także z tylną rampą ładunkową i dysponujących odpowiednim udźwigiem.

Nie ograniczać możliwości

Z kolei dla Marynarki Wojennej i Sił Specjalnych najlepszy byłyby wspomniany już AW101, bowiem ten sprawdzony i nowoczesny śmigłowiec istnieje już we wszystkich wymienionych wersjach. Z jednym wyjątkiem – jeśli chcemy śmigłowiec do operowania z pokładów okrętów wojennych (a takie okręty w naszej flocie mamy dwa!), to potrzeba nam mniej więcej czterech nieco mniejszych śmigłowców. I tutaj faworytem jest morska wersja Blackhawka – Seahawk. Stosunkowo nieduży, dostosowany do hangarowania na fregatach, jakie mamy w Polsce. A jednocześnie dobrze wyposażony. Ale do działań z lądu zdecydowanie lepszy jest AW101 Merlin. Ma większy zasięg i nowocześniejszą aparaturę. Zwłaszcza że nasza Marynarka Wojenna poszukuje następcy śmigłowca Mi-14, który z pokładów okrętów nigdy i nigdzie nie operował.

Marynarka Wojenna optymalnie powinna kupić około ośmiu średnich śmigłowców bazowania lądowego (połowa z nich w odmianie ratowniczej, a połowa w bojowej, do niszczenia okrętów podwodnych i nawodnych, choć lepiej byłoby mieć ich po sześć, gdyby znalazły się pieniądze) i około czterech mniejszych, dostosowanych do operowania z okrętów.

Obecnie do działań z baz lądowych używa się radzieckich Mi-14, a do działań z okrętów amerykańskich SH-2 Seasprite, które dostaliśmy wraz z amerykańskimi fregatami. Jeśli szukamy następcy Mi-14, to nie ma powodu, by sztucznie ograniczać możliwości śmigłowca poprzez wymóg operowania z pokładu okrętów. Wymóg ten wymusza niewielkie rozmiary śmigłowca, a co za tym idzie, jego zasięg, długotrwałość lotu czy udźwig uzbrojenia.

Wygląda na to, że AgustaWestland dwoma typami, średnim AW149 dla Wojsk Lądowych (12–16 śmigłowców, docelowo 24) i AW101 dla Marynarki Wojennej (6–8 śmigłowców) i dla sił specjalnych (4–6 śmigłowców) ma dla nas najwięcej do zaoferowania.

Postawmy na nowoczesność

Nie gorsza jest oferta Sikorskiego z Blackhawkiem dla Wojsk Lądowych i Seahawkiem dla Marynarki Wojennej (który może operować z okrętów, choć przy działaniu z baz lądowych ma mniejsze możliwości od AW101). Blackhawk ma też wersje dla sił specjalnych (MH-60G czy MH-60K). Jednakże w tych rolach też ma mniejszy zasięg i udźwig od AW101. Ale za to jest tańszy w eksploatacji od znacznie większego AW101.

Wybór jest więc dość trudny, ale wydaje się, że AgustaWestland ma korzystniejszą ofertę. I nie ma co się bać dwóch różnych typów.

Nasza komisja przetargowa doszła nawet do wniosku, że Blackhawk i jego morska wersja Seahawk to dwie różne platformy (typy śmigłowców), tyle bowiem zmian trzeba było wprowadzić w wersji morskiej w stosunku do lądowej, by nadawała się do wykonywania zadań dla niej przewidzianych.

Postawmy więc na nowoczesność, kupmy lepiej dopasowane do naszych potrzeb śmigłowce, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczmy na szczytny cel. Na przykład na badania naukowe albo na służbę zdrowia. Przydadzą się. A i wojsko będzie zadowolone z nowych śmigłowców, choć będą to być może dwa, a nawet trzy różne typy.

Autor jest majorem rezerwy, byłym pilotem wojskowym. Obecnie jest publicystą, zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „Lotnictwo" i wykładowcą Collegium Civitas

Wojsko potrzebuje śmigłowca do wykonywania co najmniej czterech całkowicie odmiennych zadań, a opracowujący przetarg uparli się, że ma je wykonywać śmigłowiec jednego typu, bo to zmniejszy koszty eksploatacji. Nic bardziej błędnego.

Koszty eksploatacji teoretycznie może byłyby mniejsze, choć i to jest wątpliwe, jako że nowego śmigłowca potrzebują trzy różne rodzaje sił zbrojnych (Wojska Lądowe, Marynarka Wojenna i Siły Powietrzne), które mimo scentralizowanej logistyki mają własne, oddzielne zaplecza obsługowe, a przede wszystkim systemy szkolenia, zaś rotacja personelu między nimi jest minimalna.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację