Niektórych sędziów i prokuratorów tak on zachwycił, że szybko staliśmy się liderem w skali Unii Europejskiej, jeśli chodzi o liczbę wydawanych nakazów. Ścigani zaczęli być nie tylko poważni przestępcy, ale także np. alimenciarze z kilkusetzłotowym długiem. Pamiętam też dość humorystyczną decyzję sądu w Kielcach, który nakazał ściągnąć do kraju na mocy ENA delikwenta skazanego wcześniej na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu za to, że pewnego upojnego wieczoru w Starachowicach mocnym szarpnięciem klamki włamał się do fiata 126p. Mimo że niczego nie ukradł, ponieważ w samochodzie nic nie było – brzmiało uzasadnienie. Możliwe, że historia ta trafiła już do prawniczych podręczników jako przykład, jak ENA nie stosować. Wtedy jednak wątpliwości budziła zarówno racjonalność takich działań, jak i ich sens ekonomiczny. Koszty całej operacji, m.in. tłumaczenia dokumentów, konwojowania do kraju, były bowiem nieproporcjonalnie duże w porównaniu z wagą przestępstwa.

Z czasem udało się „wyregulować" stosowanie ENA, a liczba wydawanych nakazów spadła o ok. 25 proc. Dzisiaj Polska wydaje ok. 1500 nakazów rocznie. I z pewnością jest to jedno z największych dobrodziejstw naszego członkostwa w Unii, jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości. Podstawową zaletą ENA, czyli tak naprawdę uproszczonej formy ekstradycji, jest szybkość i łatwość ściągnięcia przestępcy do kraju. Pierwsze skrzypce gra tu bowiem zaufanie między sądami. Sprowadzenie z Malty do kraju Kajetana P. oskarżonego o makabryczne zabójstwo na warszawskiej Woli zajęło dziesięć dni. I nie było żadnym wyczynem. W wielu sprawach trwa to znacznie krócej. Dla porównania, bywa, że ściągnięcie przestępcy do Polski na podstawie umowy bilateralnej między krajami (zwykłej ekstradycji) trwa latami.

Dziś, za sprawą irlandzkiego sądu, może się okazać, że właśnie ENA będzie pierwszą ofiarą sporu o praworządność. Sąd w Dublinie odmówił wydania Polsce obywatela naszego kraju oskarżonego o handel narkotykami, kwestionując wiarygodność polskiego sądownictwa. 25 lipca Trybunał w Luksemburgu odpowie na pytanie, czy sąd jednego kraju może oceniać stan praworządności w innym państwie. Konsekwencje takiej decyzji może odczuć nie tylko Polska. Dla nas oznacza to zablokowanie ENA we wspomnianej sprawie, ryzyko podobnych problemów z realizacją wniosków w innych państwach, a także potwierdzenie niskiego zaufania do sądownictwa nad Wisłą. W skali Unii takie podejście może otworzyć furtkę do orzekania o stanie praworządności w innych państwach. Decyzja Trybunału będzie więc doniosła. ENA czekają sądne dni, i to z naszego powodu.

Czytaj  też: Na wyroku Luksemburga mogą zyskać przestępcy