Za te same, albo nawet mniejsze, pieniądze można dzisiaj bez problemu wyjechać do kurortu w Europie czy też poza nią. Z gwarantowaną piękną pogodą i jakością usług, z jaką nad Bałtykiem czy na Mazurach można zetknąć się tylko w ekskluzywnych ośrodkach z astronomicznymi cenami.

Mimo fatalnej pogody, wysokich cen i generalnie kiepskiego serwisu, miliony Polaków ciągnęły co roku na wakacje w kraju. Teraz jednak coś się najwidoczniej zmienia, wiele kierunków zagranicznych wyjazdów wyprzedało się już dawno, pojawiają się coraz to nowe przeboje, jak choćby Bułgaria, tania i popularna. Na wakacje za granicę jeździ coraz więcej osób, ponieważ upadły dotychczasowe bariery – cenowe, ale też mentalne.

Nieaktualna jest zwłaszcza podstawowa z nich, czyli obawa o to, jak się porozumieć w innym kraju bez znajomości obcego języka. Na miłośników takich atrakcji czekają nawet polskie strefy w zagranicznych kurortach, w których można się poczuć jak w kraju.

Zatem po co ryzykować i jeździć nad Bałtyk? Ten rok pokazał dobitnie, że rodzice, którzy ruszyli na plaże zaraz po zakończeniu roku szkolnego, srodze się zawiedli. Po pięknej wiośnie pogoda się załamała i przyniosła niemal listopadową aurę. Po cennikach nie było tego jednak widać, a do tego osławione „restauracje" z plastikowymi sztućcami, w których posiłki trzeba często zamawiać przy barze i niemal zawsze w specjalnym okienku także osobiście odbierać. No faktycznie, klient czuje się jak pan.

Ceny wielkomiejskie, ale restauratorzy mogliby przy okazji stosować również te same standardy w zakresie obsługi. Bez tego niech się nie dziwią, że turyści uciekają od tłoku i drożyzny, tym bardziej że opcji do wyboru jest coraz więcej. Niezależnie od tego, czy ktoś chce jechać z biurem podróży, czy na własną rękę. Nad Bałtyk można jechać, ale poza sezonem na weekend. Wtedy robi się normalniej, zwłaszcza cenowo.