Po pierwsze, to najzdrowszy z możliwych biznesowych układów. Dwie firmy o zasięgu międzynarodowym, z uzupełniającą się ofertą łączą się w konglomerat, który może zaoferować klientom wszystko, co mieści się pod hasłem transport publiczny. Pociągi, tramwaje, autobusy, trolejbusy, wagony metra – nie ma przetargu, w którym nie da się złożyć oferty. To, jak mówi dr Michał Beim z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, powrót do tradycji koncernów autobusowo-kolejowo-tramwajowych, których w Europie wiele lat nie było.

Po drugie, polska firma nie jest w tym związku ubogim krewnym – jej autobusy i trolejbusy znane są w wielu krajach świata, dlatego stanowi istotną wartość dla przejmującego. Po trzecie, jeśli wierzyć w zapewnienia prezesa CAF, nikt nie ma pomysłów, by zastępować rozpoznawalną markę inną tylko dlatego, że zmieni się właściciel. Po czwarte wreszcie, Solaris może dzięki tej transakcji zyskać środki na dalszy rozwój i zdobywanie kolejnych rynków, przede wszystkim rozwinięcie produkcji autobusów elektrycznych czy prace nad pojazdami autonomicznymi.

Ale przypadek Solarisa ma też inne dno. To kolejny przykład firmy rodzinnej, która rozwiązała problem sukcesji przez wyjście z biznesu. Z jednej strony szkoda, bo wciąż brakuje nam takich prywatnych przedsiębiorstw z międzynarodowymi sukcesami i globalnymi aspiracjami, które budowałyby swoją historię, pozostając w rękach jednych właścicieli. Z drugiej jednak, dotychczasowy dorobek małżeństwa Olszewskich nie pójdzie na zmarnowanie, a to też ma dużą wartość. Miejmy nadzieję, że w negocjowanej umowie znajdą się zapisy gwarantujące pozostanie Solarisa w rodzinnej Wielkopolsce.

Oczywiście byłoby milej, gdyby to polska firma była stroną przejmującą. Ale jeśli już nie jest, dobrze, że mądrze się sprzedaje. Nie każda fuzja wychodzi wszak przejmowanym na zdrowie.