Jak napisała „Rzeczpospolita", projekt rozpocznie seria otwartych debat z zainteresowanymi środowiskami, po których dojdzie do sprecyzowania około dziesięciu pytań, które znajdą się w referendum. Wedle przecieków głowa państwa nie wyklucza, że część z nich będzie dotyczyła kwestii światopoglądowych.
Na pierwszy ogień pójdzie NSZZ Solidarność. Z przedstawicielami związku prezydent spotka się już 25 sierpnia. Potem będą kolejne zainteresowane środowiska, a cały proces konsultacji ma trwać około pół roku. Nie wiemy, z jaką intensywnością prezydent ma debatować z partnerami społecznymi, ale wybór pierwszego interlokutora nie pozostawia wątpliwości co do charakteru tych konsultacji. Związkowcy na pewno rozpoczną od dyktowania prezydentowi konstytucyjnych gwarancji praw socjalnych, a znając entuzjazm głowy państwa dla rozwiązywania problemów ludzi pracy, to pierwsze spotkanie może zdeterminować cały proces konsultacyjny.
Po związkowcach z Solidarności zapewne będą pana prezydenta odwiedzać delegacje rolników, górników, pielęgniarek, Klubów „Gazety Polskiej", narodowcy, leśniczowie, pszczelarze, aktywiści pro-life i działacze Legionu Maryi. Wszyscy, którzy mają silnie rozbudowaną reprezentację i dostatecznie dużo czasu, by przebić się na gościnne salony Pałacu Prezydenckiego.
Każdy przyniesie stosy ulotek, a przede wszystkim uzasadnione postulaty dotyczące przyszłej konstytucji. Czy to nie poważne ryzyko otwarcia puszki Pandory? Niestety, można się tego obawiać.
To, co mnie martwi jeszcze bardziej, to oczywiście nie problem przepustowości pałacowych korytarzy, czy efektywności pracy urzędników pana prezydenta. W nich akurat wierzę jak w Zawiszę. Niepokoi mnie zasłyszana deklaracja, że „prezydent będzie przede wszystkim słuchać głosu obywateli i organizacji, które będą chciały uczestniczyć w konsultacjach i kampanii społecznej". Czy to automatycznie oznacza, że prezydent nie weźmie pod uwagę poglądów tych, którzy do pałacu się nie wybierają?