Najświeższe zestawienie faktycznie pokazało, że poziom cen dóbr i usług konsumpcyjnych w Polsce wzrósł: wynosił w 2017 r. 53,2 proc. średniej unijnej, podczas gdy rok wcześniej 50,8 proc. Tylko że to, wbrew pozorom, niewiele mówi o zmianie cen. Te, jeśli kierować się liczonym jednakowo dla wszystkich państw indeksem cen konsumpcyjnych (HICP), wzrosły w Polsce w 2017 r. o 1,6 proc., podczas gdy średnio w UE o 1,7 proc. Poziom cen nad Wisłą wzrósł relatywnie do innych państw unii z powodu ubiegłorocznego umocnienia złotego wobec euro, o czym omawiany tekst nie zająknął się nawet słowem.

Nie przywołuję tej wpadki po to, aby wytykać konkurencyjnym mediom niekompetencje. Jest to po prostu memento, aby do wszelkich statystyk finansowych i gospodarczych podchodzić ostrożnie i nie wyciągać z nich pochopnych wniosków. Nie inaczej jest z danymi, wedle których w maju banki udzieliły kredytów hipotecznych o wartości 12,4 proc. większej niż rok wcześniej, podczas gdy popyt na kredyty był o 26 proc. większy niż przed rokiem.

Ta rozbieżność może być podstawą kilku sensacyjnych hipotez. Może banki zaczęły się obawiać załamania cen nieruchomości w kolejnych latach – co oznaczałoby też spadek wartości zabezpieczenia kredytów – i w efekcie odsyłają wielu wnioskujących o kredyt z kwitkiem? A może przybyło osób, które nie mają zdolności kredytowej z powodu nadmiernego zadłużenia? Albo też któraś z ostatnich zmian regulacyjnych (ani chybi RODO!) zaczęła paraliżować działalność kredytową? Nie można tego wykluczyć. Ale też w tym roku układ świąt w maju sprzyjał długim urlopom, co z kolei mogło przedłużać procedury kredytowe. Obawiam się, że ta najmniej medialna hipoteza jest zarazem najbardziej prawdopodobna.