David Cameron dostał od Unii zgodę na ograniczenia w wypłacaniu zasiłków dla pracowników spoza Wielkiej Brytanii, co faktycznie oznacza łamanie podstawowej unijnej swobody przemieszczania się pracowników.

Bruksela wiele razy później podkreślała, że ustępstwa nie mogą być powielone. Zostały wymyślone dla Brytyjczyków i nie będą oferowane nikomu innemu. Ale jak zareaguje Bruksela, gdy dojdzie do kolejnej próby szantażu? Skoro taką strategię może przyjąć Londyn, to dlaczego nie Paryż? Przecież we Francji jest teraz nawet więcej eurosceptyków niż w Wielkiej Brytanii, a naprawdę, o ile można sobie wyobrazić Unię bez Wielkiej Brytanii, o tyle bez Francji kompletnie straciłaby ona rację bytu.

Faktycznie jednak Bruksela już uległa szantażowi Paryża. Nie chcąc podsycać eurosceptycznych nastrojów, Komisja Europejska zaproponowała nowelizację dyrektywy o delegowaniu pracowników, która ogranicza swobodę działania polskich firm we Francji. Zgodziła się też na kolejne przełożenie daty, do której Francja ma obniżyć deficyt budżetowy. Podobnie zresztą nie nałożyła sankcji na Hiszpanię i Portugalię za zbyt wysoki deficyt.

Za tą erozją unijnych zasad stoi strach przed eurosceptykami, a dokonuje się ona przy wielkim poparciu europejskiej lewicy. Tej samej, która teraz chce wzywać do nowego impulsu, najlepiej w postaci kolejnego europejskiego traktatu. Przy obecnych nastrojach mógłby on oznaczać tylko krok wstecz i ograniczanie unijnych swobód przy tworzeniu pozorów większej integracji politycznej. Taka Unia na pewno byłaby dla Polski gorsza.