Ministerstwo Rozwoju (albo, jeśli rzecz ująć personalnie, stojący na jego czele wicepremier) stara się zminimalizować gospodarcze efekty obniżenia wieku emerytalnego, proponując z jednej strony, by zaoferować tym Polakom, którzy zechcą pracować dłużej, specjalne premie, a z drugiej planując przekazanie większości środków zgromadzonych jeszcze w OFE na prywatne konta emerytalne. Innymi słowy, chce zachęcać ludzi do dłuższej pracy i zwiększenia dobrowolnych oszczędności. Argumentując, że wprawdzie nie ma alternatywy dla realizacji kosztownych przedwyborczych obietnic, ale jednocześnie trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że bez odpowiedniej podaży na rynku pracy czeka nas drastyczne spowolnienie rozwoju gospodarczego.

W kontrze do tego stoi Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, traktujące najwyraźniej pracę jako nawyk szkodliwy dla zdrowia obywateli i dla ich życia rodzinnego, który we wspólnym interesie należy jak się da ograniczyć. Zdaniem ministerstwa dopłacać do pozostania dłużej na rynku pracy z całą pewnością nie warto, podobnie jak absurdem byłoby dopłacanie przez państwo do konsumpcji szkodliwych używek (jak ktoś jest głupi i będzie chciał dłużej pracować, jego sprawa, ale lepiej go za to ukarać obniżeniem wypłacanej emerytury). A pieniądze zgromadzone w OFE najlepiej zużyć na wypłaty bieżących emerytur (co łatwo zrobić, przekazując całość do tzw. Funduszu Rezerwy Demograficznej – nazwa nieco myląca, bo jest on raczej traktowany jako rezerwa na bieżące potrzeby, np. przedwyborczego podnoszenia świadczeń), żeby nikomu nie wpadł już do głowy głupi pomysł oszczędzania na własną emeryturę.

Czy gospodarka może się rozwijać w warunkach silnego ograniczenia podaży pracy, potężnego wzrostu liczby emerytów i przehulania dziś wszelkich rezerw i oszczędności, które mogłyby jakoś pomóc pokryć w przyszłości rosnącą dziurę w budżecie ubezpieczeń społecznych? Oczywiście, że tak, przyroda w końcu nie zna próżni. Efektem stanie się z jednej strony potężna presja na stały wzrost płac, zwłaszcza młodszych pracowników, a z drugiej równie silna presja na spadek wypłacanych emerytur.

Pracodawcy jakoś sobie z tym na dłuższą metę poradzą, inwestując więcej w zastępowanie coraz droższej pracy ludzkiej maszynami, choć z pewną utratą konkurencyjności trzeba się będzie przez jakiś czas liczyć. Gorzej z emerytami, którzy boleśnie zetkną się z problemem głodowych świadczeń – i zaczną żądać od polityków, by te świadczenia podwyższyć. Choć nie bardzo będzie z czego, chyba że dalej będzie się podnosić opodatkowanie pracy, czyniąc ją jeszcze droższą.

Więc oba ministerstwa kłócą się, a pół miliona Polaków przygotowuje się na to, by w ciągu najbliższego roku skorzystać z okazji i uciec na emeryturę!