Jak dziś piszemy, z analizy koalicji międzynarodowych organizacji pozarządowych CAN Europe wynika, że pod względem wdrażania celów klimatycznych ONZ jesteśmy najmniej ambitnym krajem w UE. Nie dość, że cały czas w przeliczeniu na jednego mieszkańca emitujemy dużo gazów cieplarnianych, to jeszcze zbyt wolno rozwijamy odnawialne źródła energii (OZE) – czyli wiatraki i elektrownie słoneczne.

Ze źródłami odnawialnymi możemy mieć duży problem, bo – co ujawniamy na stronach ekonomicznych – Komisja Europejska wyznacza nowy, trudniejszy do osiągnięcia cel związany z tzw. zieloną energią. W 2030 r. nie 27, lecz 32 proc. energii zużywanej w Unii ma pochodzić z OZE. Polska może nie zdążyć do 2020 r. osiągnąć obecnie obowiązującego unijnego celu – 15 proc. energii ma pochodzić z ekoelektrowni. W ciągu dekady nasz kraj ten udział będzie musiał podnieść do 20 proc. To oznacza, że strategia energetyczna Polski na najbliższe dekady musi uwzględniać więcej energii z wiatru i słońca. Nadal nie wiadomo, co oprócz OZE i dominującego w obecnej sytuacji węgla będzie wchodziło w tzw. miks energetyczny – czyli mieszankę źródeł, z których wytwarzana jest energia. Czy będziemy mieli atom, na ile rozwiną się elektrownie gazowe, co z biogazowniami, które mogą powstawać na wsi, a także do jakich rozmiarów rozwijana będzie energetyka prosumencka – czyli tworzona przez właściciela domu jednorodzinnego, który np. na dachu zamontuje panele wytwarzające energię elektryczną ze słońca?

To ważne pytania, na które musimy sobie odpowiedzieć w najbliższym czasie, i rząd po raz kolejny nie może tego tematu odkładać. Chcąc być wiarygodnym organizatorem szczytu klimatycznego, musimy pokazać, że sami mamy ambitne ekologiczne zamierzenia. Walka ze smogiem, którą rząd zapewne będzie chciał się pochwalić, to jeden element. Przyjęty niedawno wielki plan termomodernizacji to też na pewno krok we właściwym kierunku. Tyle że świat oczekuje od Polski nie tylko walki z zanieczyszczeniami, ale i większego zaangażowania w redukcję emisji dwutlenku węgla.