Kodeks spółek handlowych oddaje osobom wykonującym prawo głosu na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy decyzje o składach osobowych organów tych spółek.

Jeśli nie podoba nam się to, że minister wykonujący prawo głosu na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy jakiejś spółki decyduje o tym, kto będzie zasiadał w organach tej spółki, sprywatyzujmy tę spółkę. Albo odczepmy się od ministra – tak samo jak nie czepiamy się Solorza.

Robienie konkursów na stanowiska w spółkach Skarbu Państwa to fikcja. Państwo twierdzi przecież, że musi być właścicielem tych spółek, bo one mają realizować politykę państwa. Więc minister musi obsadzić stanowiska ludźmi, którzy będą realizowali politykę ministra. To mityczne „państwo" to właśnie minister. Gdyby tak nie było, polityka państwa nie zmieniałaby się przy każdej zmianie ministra.

Podobno nie można zrobić prywatyzacji, bo nie można rezygnować z dochodów z tych spółek. Jak je sprywatyzujemy, dochód będziemy mogli uzyskać z podatków. Gdyby Orlen zapłacił 1,5 proc. od przychodu, to byłoby więcej niż podatek od dochodu, który płaci dziś razem z dywidendą, którą wypłaca państwu z akcji, za pomocą których państwo decyduje, kto zostaje prezesem Orlenu. Pozostaje jeszcze straszenie „Ruskimi" – kupią i zlikwidują! Państwo może wybudować rurociągi produktowe – bo tym akurat (infrastrukturą) powinno się zajmować. Orlen ma nieco ponad 2 tysiące stacji, a niezależni operatorzy prawie 3 tysiące. Dzięki tym rurociągom dadzą radę „Ruskim", jakby byli tacy głupi i kupili Orlen, by go zlikwidować. Prawdziwy powód braku prywatyzacji jest jeden – stanowiska w radach i zarządach. Skończmy więc z tą hipokryzją.

Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego i szefem rady Warsaw Enterprise Institute