Sąd Najwyższy ma oczywiście prawo wykładać prawo na użytek danej sprawy, rzecz w tym, że dokonał wykładni konstytucyjnych uprawnień prezydenta, która może mieć wsteczny skutek wobec Kamińskiego. Jest to de facto nowa norma prawna, a jak długo kultura prawa rzymskiego funkcjonuje, może ono działać tylko na przyszłość, zwłaszcza że chodzi o prawo karne. Byłoby rzeczą niewybaczalną, gdyby na skutek proceduralnego zamieszania, Kamińskiego pozbawiono gwarancji procesowych, które przysługują każdemu.
Uchwała SN ma też charakter ustrojowy, zawęża bowiem (a najostrożniej mówiąc precyzuje) prezydenckie prawo łaski, co nie jest kompetencją SN. Nie jest nawet kompetencją Trybunału Konstytucyjnego, gdyż obecna konstytucja (art. 239) mu ją odebrała.
Co dalej? Można sobie wyobrazić, że zwykły sąd rozpoznający dalej sprawę Kamińskiego uzna, że uchwała nie działa wstecz, bądź znajdzie inną furkę, by jej, mówiąc żargonem prawniczym, ukręcić łeb.
Być może wkroczy parlament. Rozsądny jest pomysł, mówił o nim m.in. poseł Marek Ast, by w art. 17 Kodeksu postępowania karnego wpisać expressis verbis, że prezydenckie prawo łaski stanowi bezwzględną przesłankę umorzenia postępowania karnego, obok szeregu innych przesłanek, które tam są wskazane, w tym ogólnej furtki z ust. 11 dla „innych okoliczności wyłączających ściganie". Ją właśnie zastosował Sąd Okręgowy w Warszawie w sprawie Kamińskiego.
Wyrokiem z 30 marca 2016 r. SO umorzył postępowanie, stwierdzając w uzasadnieniu, że „Prezydent RP, sięgając po prawo łaski jeszcze przed ewentualnym prawomocnym skazaniem oskarżonych, przesądził o niemożności kontynuowania postępowania karnego przeciwko oskarżonym objętym prawem łaski".