Od tygodnia opinią publiczną wstrząsają informacje na temat nieprawidłowości przy identyfikacjach ofiar katastrofy smoleńskiej.
Bez wątpienia obciąża to rządzącą wówczas Platformę Obywatelską. Państwo polskie może i zdało wtedy egzamin, bo nie doszło do paraliżu najważniejszych instytucji. Nie zdało innego, ważniejszego testu – z szacunku dla zmarłego.
Dziś, kiedy te nieprawidłowości wychodzą na jaw, da się zauważyć próbę przerzucenia odpowiedzialności na drugą stronę. Niektórzy pytają np., dlaczego Jarosław Kaczyński nie podniósł alarmu, gdy w trumnie jego brata po jej otwarciu odnaleziono nogę w generalskich spodniach. Nie wiadomo, dlaczego tego nie zrobił. Być może uznał to za przypadek jednostkowy.
Trzeba też pamiętać, że żałoba była przeżywana wówczas w cieniu wyborów prezydenckich. Jeszcze przed pogrzebem Lecha Kaczyńskiego dla wielu osób oczywiste było, że to właśnie Jarosław Kaczyński będzie chciał go zastąpić. Tak było, tyle tylko, że jego kampania wcale nie była oparta na wątkach smoleńskich.
Prawdą jest, że PiS, będąc w opozycji, katastrofą grał. Ale chyba bardziej robiła to PO. Być może decyzja o ekshumacji ofiar katastrofy była polityczna i miała uprawdopodobnić hipotezę o zamachu. Ale trudno podejrzewać polityków PiS, by spodziewali się, że ujawnione zostaną aż takie nieprawidłowości. Dziś łatwiej jest zrozumieć protesty polityków PO, którzy ekshumacjom się sprzeciwiali.