W lutym koncern BMW wycofał się z inwestycji w polską infrastrukturę niezbędną do ładowania aut elektrycznych. Była to reakcja na działania polskiego ustawodawcy, który z dnia na dzień zamienił w ruinę branżę farm wiatrowych. Poszkodowanymi inwestorami byli m.in. udziałowcy BMW. Nikt nie lubi, gdy jego inwestycja zostaje znienacka rozjechana przepisami, których wcześniej nawet nie było w planach. Czy wobec tego prezesi BMW pytani dziś o Polskę i możliwości inwestowania w niej powiedzieliby „cudowne miejsce" czy raczej „proszę nawet nie przypominać"? Raczej to drugie.
Opinia o braku stabilności naszego kraju jako partnera biznesowego to jedna z najpoważniejszych przyczyn spadku inwestycji o 55 proc. Dyżurni optymiści żachną się, że przecież Polska jest liderem Unii Europejskiej w przyciąganiu nowych inwestorów. Zgoda! Obserwujemy jednak nowe zjawisko. Ci, co już u nas są, zaczęli się wycofywać.
Bagatelizującym te sygnały, bo nie pasują one do atmosfery sukcesu, przypominam historię „Titanica". Jego kapitan, chcąc w dziewiczym rejsie pobić rekord prędkości, zlekceważył radiowe ostrzeżenia o górach lodowych. Wybrał najkrótszą, ale niebezpieczną trasę. Najwspanialszy ówczesny liniowiec miał wpłynąć do portu w glorii zwycięzcy. Finał znamy.
Nadal jeszcze możemy korygować kurs polskiej gospodarki. Warto to wykorzystać. Bo kiedy nagle wyrośnie przed nami góra lodowa – na przykład załamanie globalnej koniunktury czy poważny kryzys polityczny w ważnym regionie świata – zostanie tylko paniczne kręcenie kołem sterowym.
Ma ono najczęściej postać wziętych z kapelusza podatków. Może to być „tymczasowe" podniesienie VAT, może pojawi się jakaś danina od powierzchni firmy lub liczby okien w jej głównej siedzibie? Itd., itp. Te ciężary zostaną nałożone oczywiście na polskich przedsiębiorców. To bardzo realny scenariusz.
Można go jednak uniknąć. Marynarze obserwują szczury okrętowe, bo ponoć zawsze wyczują nadchodzące niebezpieczeństwo. My powinniśmy popatrzeć na inwestorów – zarówno zagranicznych, jak i krajowych.