W sezonie przedwakacyjnym to 13,7 proc., o 5 pkt proc. mniej niż przed rokiem. Mimo spadku to wciąż bardzo wiele. Wyjazd rozważa prawie trzy mln osób. To o prawie pół miliona więcej niż liczba tych, którzy już wyjechali. Na szczęście dla większości to emigracja czasowa. Tylko co piąty Polak rozważa wyjazd na stałe. Kto wyjeżdża? Głównie młodzi i aktywni zawodowo. Najwięcej osób ze średnim wykształceniem, najmniej z wyższym.
Gdzie? Kusi nas głównie Europa Zachodnia. Główny kierunek to oczywiście wciąż Wielka Brytania, której atrakcyjność zwiększa zbliżający się Brexit. Szukający pracy doskonale wiedzą, że po wyjściu Zjednoczonego Królestwa z Unii stanie się to jeśli nie niemożliwe, to przynajmniej bardzo utrudnione. Działa więc reguła ostatniej szansy. Najmniej interesujące są odległe Stany Zjednoczone i Australia oraz południe Europy.
To główne ustalenia raportu, który dość precyzyjnie definiuje podstawowe zagrożenie dla polskiej gospodarki. Główna bariera rozwojowa to brak rąk do pracy. Na tym tle można probować zrozumieć działania polskiego rządu w kwestii podnoszenia płacy minimalnej, aktywnej polityki społecznej czy walki z patologiami rynku pracy.
Nie tędy jednak prowadzi droga. Dużo ważniejszą wydaje się kreowanie nowych obszarów zatrudnienia, lecz w tej kwestii trudno w łonie polskiego rządu nie odnotować niemal klinicznego obrazu schizofrenii. Z jednej strony mamy Ministerstwo Rozwoju skutecznie przyciągające zagraniczne inwestycje. Z drugiej uleganie presjom różnych lobby, które ograniczają możliwości wzrostu zatrudnienia i zarobków. Najlepszym przykładem jest skandaliczna, podpisana właśnie przez prezydenta, ustawa aptekarska. Dokładnie tym samym pachnie zakaz handlu w niedzielę czy planowana eliminacja z rynku Ubera.
Jeśli do tego dodać reformę edukacji, która wygoni niedługo na ulicę spore grono nauczycieli, to trendy migracyjne będą się musiały odwrócić. Wtedy decyzję o emigracji podejmą kolejne setki tysięcy pracowników i może dojść do załamania planowanego przez ekipę Morawieckiego modelu wzrostu. Dla Polski byłaby to prawdziwa tragedia. Rządzący powinni więc zapisać sobie na czołach grubym mazakiem, że ich sukces to uparte, mozolne i konsekwentne poszerzanie rynku pracy. Usprawnianie administracji, upraszczanie i uelastycznienie systemu podatkowego, prawa pracy i nierepresywny fiskalizm. Jeżeli cokolwiek przekona młodych Polaków do pozostania w kraju, to dobry klimat dla przedsiębiorczości, który musi się przełożyć na aktywność zawodową i systematyczną podwyżkę wynagrodzeń. Będziemy mieli nad Wisłą inwestycje i innowacyjność, rozwój gospodarczy i szansę naprawienia demografii. Czyż w legendarnej SOR nie chodzi właśnie o to?