Najbardziej palącym jest narastająca od lat we Francji fala populizmu. Front Narodowy, który 40 lat temu mógł liczyć na poparcie niecałego 1 proc. wyborców, a dziesięć lat temu miał 10 proc., w ostatnich wyborach regionalnych i prezydenckich zdołał już przekonać do siebie 30–34 proc. Francuzów. W obu przypadkach drogę do władzy zagrodziła mu wymuszona współpraca wyborców pozostałych partii. Ale jeśli Macron nie zdoła na dobre rozruszać francuskiej gospodarki, przy następnych wyborach taka mobilizacja może już nie wystarczyć.

A więc kolejnym, jeszcze większym problemem jest francuska gospodarka. Teoretycznie nie jest z nią źle. Należy do najpotężniejszych na świecie, choć w ciągu ostatniej dekady rozwijała się wolniej od niemieckiej i brytyjskiej. Pod względem produktywności mierzonej na godzinę pracy Francuzi wyprzedzają Brytyjczyków i Niemców, a Amerykanom ustępują tylko o 5 proc. Ale medal ma dwie strony. Ponieważ Francuzi wywalczyli sobie zaledwie 35-godzinny tydzień pracy, ich zarobki ustępują konkurentom. Niezwykle sztywny rynek pracy powoduje, że stopa bezrobocia sięga 10 proc. (w Niemczech 4 proc.). A potężnie rozbudowany system zabezpieczeń społecznych nie tylko kosztuje majątek i powoduje, że Francja ma jedne z najwyższych podatków na świecie, ale prowadzi też do chronicznych problemów budżetowych i długu publicznego zbliżającego się do 100 proc. PKB.

Ale to nie gospodarka jest głównym problemem Emmanuela Macrona. Tkwi on w głowach Francuzów, a jest nim stosunek do gospodarki rynkowej. By postawić na nogi gospodarkę, Francja musi przeprowadzić gruntowne reformy modernizujące system zabezpieczenia społecznego i zwiększające konkurencyjność. Musi się nauczyć lepiej radzić sobie z globalizacją i przezwyciężyć rosnący kompleks niższości wobec Niemiec.

To jednak wymaga społecznej zgody na zmiany. A tymczasem większość Francuzów nie lubi globalizacji i nie ufa rynkowi. Kapitalizm prowadzi do dobrobytu, ale wiąże się też z niemiłymi efektami społecznymi, jak choćby opisana przez Piketty'ego tendencja do wzrostu nierówności. Anglosasi pogodzili się z tym dzięki liberalnym filozofom, uczącym ich, że sukces indywidualny przekłada się na sukces wspólnoty. Niemcy pojednali się z tym dzięki doktrynie ordoliberalnej, mówiącej, że świat kapitału i świat pracy mogą ze sobą dobrze współpracować, korzystając z usług państwa jako uczciwego arbitra. Ale Francuzi nigdy tego nie zaakceptowali, wierząc, że tylko stała, potężna interwencja państwa może zrównoważyć niekorzystne strony działania rynku. A skoro tak, to trudno skłonić ich do liberalnych reform, o których marzy Macron.

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce, rektor Akademii Biznesu i Finansów Vistula