W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Pokazała to sprawa studenta, którą zajmował się ostatnio Naczelny Sąd Administracyjny. Choć przyznał mu rację, nie mógł nic zrobić. Nie pozwalały mu na to przepisy podatkowe, które od lat się nie zmieniają, choć wiadomo, że nierówno traktują uzdolnioną młodzież. Okazuje się, że tylko nagrody i wyróżnienia przyznane na podstawie przepisów o oświacie lub szkolnictwie wyższym są z podatku zwolnione. Jeśli uczeń lub student dostanie nagrodę na innej podstawie, np. przepisów o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej (jak w tej sprawie), musi się jej wartością podzielić z fiskusem. I nieważne, że dostał ją za wybitne osiągnięcia, niekoniecznie mniejsze niż np. jego kolegi z roku, który podatku nie zapłaci.

Logiczny ciąg wydarzeń jest zaburzony. Państwo z jednej strony promuje tych, którzy się najbardziej do nauki przykładają, i nagradza ich za najlepsze wyniki po to, by czuli się docenieni. Z drugiej zaś żąda udziału w nagrodzie. Tymczasem konstytucja gwarantuje bezpłatną edukację. Jeśli więc nagrodzony uczeń lub student musi zapłacić od nagrody za wybitne osiągnięcia podatek, wychodzi na to, że państwo za darmo nic nie daje. Pieniądze wychodzą z budżetu i do niego wracają. Jest obrót, ale brak sensu. Może poza tym, że są etaty, które ten obrót obsługują: rozliczają i gromadzą dane.

Tego jałowego biegu nie był w stanie przerwać nawet sąd, bo nie może wyręczać ustawodawcy. Niby wszyscy się zgadzają, że płacenie podatku od nagród jest bez sensu, ale nikt nie może z tym nic zrobić. Jedyny zaś decydent, czyli ustawodawca, jest pochłonięty ważniejszymi sprawami. Najpierw uchwalił przepisy o Sądzie Najwyższym i skardze nadzwyczajnej, teraz je poprawia. To są problemy ważne dla państwa! Młody talent musi się podzielić nagrodą z fiskusem.