Zarządzenie marszałka Sejmu wprowadzające ograniczenia – przynajmniej w deklaracjach – na czas protestu opiekunów niepełnosprawnych sparaliżowało prace sejmowych komisji, w których dzieje się to, co najważniejsze w działaniach izby. To tam posłowie z udziałem ekspertów i pod okiem mediów żmudnie opracowują projekty ustaw. Głosowanie w Sejmie to już formalność wynikająca z ustaleń klubów.

Bez udziału fachowców, bez wysłuchania głosu społeczeństwa obywatelskiego prawo nie stanie się lepsze. Takie ograniczenia rodzą podejrzenia o stronniczość. Projekty rządowe – choć nie wszystkie – są opiniowane w czasie prac ministerialnych. Projekty poselskie już nie, a przez zarządzenie marszałka szansa na zebranie opinii ginie bezpowrotnie. Dlatego szefowie niektórych komisji odwołują posiedzenia. I trudno im się dziwić.

Ograniczenia uderzają też w konstytucyjną wolność mediów, bo decyzją marszałka do parlamentu nie są wpuszczani dziennikarze bez stałych przepustek. Pozbawienie ich możliwości osobistego obserwowania prac Sejmu uderza w prawa obywateli, dla których wszak media pracują. Wymaga się od nas rzetelności i staranności, a możliwości ich dochowania – niweczy. To już co najmniej trzecie takie ograniczenia w obecnej kadencji. Poprzednie udało się po długich negocjacjach uchylić, m.in. dzięki inicjatywie Press Clubu. A teraz znów możemy się czuć rugowani.

W środę Sejm był otoczony barierkami. To nie jest dobry symbol władzy. Przeciw restrykcjom protestowali dziennikarze. Też bym przyszedł, gdyby nie obowiązki redakcyjne.