Oficjalnie nie ma to być kara, lecz opłata za wstrzymanie się od przyjęcia uchodźcy na rok, czyli ekstrawagancki przywilej państw członkowskich. Takie antymigracyjne 250 000 plus.
Pomysł zaszkodzi sprawie imigrantów, a nic im nie da, bo nie zostanie wprowadzony w życie (nie uzyska odpowiedniego poparcia w Radzie Europejskiej). Zaszkodzi też Unii Europejskiej, bo dostarcza argumentów populistom i eurosceptykom.
Opłata jest częścią pomysłu stałych kwot podziału uchodźców między krajami UE, który z niewiadomych powodów zmartwychwstał w Brukseli. Wydawało się, że umarł po listopadowych zamachach terrorystycznych na Paryż, kiedy sprzeciwiły się mu ważne państwa starej Unii.
Kwoty przegłosowano raz, w lecie zeszłego roku. Do dzisiaj nikt się z nich nie wywiązał. To zresztą mało powiedziane – przemieściło się zaledwie mniej więcej 1 procent uchodźców, których dotyczyło porozumienie. Najbardziej ociągają się państwa Grupy Wyszehradzkiej oraz Hiszpania, ale niewielką liczbę przyjęły Belgia, Francja czy Holandia – kraje bogate, przywykłe do imigrantów i chętnie odwołujące się do europejskości.
Nie ma dziś w Unii skłonności do poparcia stałych kwot uchodźców. Jest natomiast lęk przed rozmontowywaniem Unii przez populistów, skrajnych radykałów, eurofobów. A nic ich tak nie wzmacnia, jak nierozsądne pomysły Brukseli w kwestii imigrantów. Ten pojawia się na dodatek siedem tygodni przed referendum w sprawie pozostania Wielkiej Brytanii we Wspólnocie, o którego wyniku może przesądzić właśnie tematyka imigracyjna. Gdyby dziś wprowadzić w życie propozycję Komisji Europejskiej, to wiele państw musiałoby zapłacić grube miliardy euro. Trudno oczekiwać, by groźba gigantycznych kar zwiększyła sympatię do uchodźców. Będą oskarżani o to, że przyjęto ich tylko dlatego, że inaczej nie wystarczyłoby na szkoły, emerytury czy leki (populiści już sobie wybiorą najlepsze hasło).