Dyplomacja to sztuka powiedzenia komuś „spadaj" tak, by ten czuł ekscytację przed zbliżającą się wyprawą – ta żartobliwa definicja jest w gruncie rzeczy bardzo trafna. I niestety dobrze opisuje „wyprawę", jaką polskie państwo zgotowało chińskim biznesmenom, których jakiś czas temu z pompą i zadęciem zapraszało do inwestycji nad Wisłą. Jestem pewien, że dziś Chińczycy ekscytacji już nie czują. Noszą za to w sercu uczucia znane każdemu człowiekowi zrobionemu w tzw. bambuko. Ale po kolei.
Niemal rok temu szumnie ogłaszano gospodarcze zbliżenie polsko-chińskie, a prezydenci obu krajów wzajemnie się ściskali w blasku fleszy. Jedzono polskie jabłka, snuto wizje odbudowy Jedwabnego Szlaku. Miało być pięknie. A jak wyszło? Wyszło jak zwykle, niestety.
Oto kilkanaście dni temu w mediach pokazały się pierwsze podsumowania rocznych wysiłków. I balon obietnic został przekłuty. Żadna z zapowiadanych dużych inwestycji – jak park logistyczny w Łodzi, Centralny Port Lotniczy, wejście Chińczyków w rekonstrukcję polskich terminali kontenerowych – nie ruszyła z miejsca. W dodatku wartość skumulowanych inwestycji chińskich w Polsce (stan na czerwiec 2016 r.) okazała się być na poziomie 462 mln dol., a np. na Węgrzech ponad 2 miliardów! To mnie zastanowiło, przecież Węgry to kraj piękny, ale cztery razy mniejszy od Polski! To u nas jest przestrzeń na inwestycje, są kadry. I tak serdecznie zapraszający politycy. To co poszło nie tak?
Znalazłem, jak sądzę, dobrą odpowiedź. Jest trywialna i przesiąknięta polskim instytucjonalnym imposybilizmem oraz klasycznym bałaganem. Otóż każdy Chińczyk, aby wjechać na teren państwa z grupy Schengen, musi wyrobić wizę i zostawić odciski palców. I co się dzieje, jeśli miałaby to być akurat Polska? Na stronie internetowej naszej placówki dyplomatycznej jest informacja, że każdy Chińczyk chcący wizę do naszego kraju musi się osobiście stawić w ambasadzie! Dopiero dopytując, można uzyskać informację o jeszcze trzech konsulatach. Ale co to jest – cztery miejsca na Chiny, trzeci kraj świata co do wielkości! Tu wyjazd do innego miasta może sam w sobie być wyprawą. Np. chiński biznesmen będzie mieć z przemysłowego Kunmingu do najbliższego polskiego konsulatu niemal 1000 kilometrów!
Tak jednak być nie musi! Wystarczy pomyśleć – jak Węgrzy, których obowiązują przecież te same procedury strefy Schengen co nas. Pochodząc z małego kraju, potrafili dostrzec problemy tworzone przez gigantyczne rozmiary Państwa Środka. I otworzyli w Chinach... aż 11 biur w różnych miastach, w których można załatwić wszystkie formalności. Otwierają ciągle nowe – ostatnie 10 kwietnia tego roku w mieście Xian, jak można przeczytać na stronie ambasady węgierskiej.