Osobiście, w samym końcu felietonu, małodusznie wyrażałem pewne obawy co do tego, czy taki stan finansów publicznych da się długo utrzymać, ale rząd był pewny swoich ocen. I z dumą twierdził, że „wystarczy nie kraść i na wszystko są pieniądze".

Po paru dniach okazało się, że jednak chyba nie wystarczy. Bo pojawienie się w Sejmie grupy osób domagających się podniesienia zasiłków dla opiekunów osób niepełnosprawnych (teoretycznie wydatek stosunkowo niewielki, choć oczywiście jego ostateczna skala zależy od szerokości interpretacji żądań strajkujących) spowodowało, że premier stwierdził, iż pieniędzy na to w budżecie nie ma. I że jeśli chce się zaspokoić oczekiwania, należy wprowadzić „daninę solidarnościową od najbogatszych". Co, mówiąc prostą polszczyzną, oznacza podniesienie podatków poprzez przywrócenie trzeciego progu podatkowego w PIT i zwiększenie progresywności opodatkowania.

Po okresie komunizmu odziedziczyliśmy niewielką skalę rozpiętości dochodowych. W końcu, według znanej socjalistycznej zasady: „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy". Rynek rządzi się jednak swoimi prawami. Ludzie nie są na nim sobie równi – jedni są bardziej przedsiębiorczy, inni mniej. Jedni mają wyższe kwalifikacje i talenty, inni mniejsze. No i wreszcie jedni są bardziej pracowici, inni mniej. Kiedy więc pozwoliliśmy działać rynkowi, skala nierówności dochodowych w Polsce szybko wzrosła. Początkowo przeciwdziałała temu stosunkowo wysoka progresywność PIT (z najwyższą stawką, która przez pewien czas wynosiła 45 proc.). Potem przyszły kolejne obniżki maksymalnych stawek, aż do obecnych 32 proc.

Czy Polska potrzebuje fundamentalnych zmian systemu podatkowego? Czy progresja powinna się zwiększyć, po to, by mniejsze było rozwarstwienie dochodowe? Można się o to spierać, ale na pewno decyzji w tej sprawie nie należy podejmować pochopnie.

A tymczasem co mamy? Mamy propozycję fundamentalnej zmiany filozofii opodatkowania spowodowaną doraźnym kryzysem wizerunkowym. I (najprawdopodobniej) podyktowaną przez doradców od PR formułę „daniny solidarnościowej od najbogatszych". Nie mam wątpliwości, że w najbliższych latach podatki w Polsce wzrosną, i to nie tylko te płacone przez najbogatszych. Sądzę też, że znacznie wzrośnie ich progresywność. Jednym może to się podobać, innym nie. Ale wolałbym, żeby decyzji w tej sprawie nie podejmowali za nas doradcy premiera od spraw PR.