Ministerstwo Rozwoju przewiduje obniżenie wysokości składek ubezpieczeniowych, jeśli osiągają miesięczny przychód w wysokości mniejszej niż 2,5-krotność minimalnego wynagrodzenia. W tym roku to 5000 złotych. Podstawa wymiaru składek ma być proporcjonalna do przychodu, tak aby w momencie osiągnięcia progu równała się obecnej, czyli 60 proc. prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia. W przeliczeniu na pieniądze ci mali będą płacić 32 zł od 200 zł przychodu.

Uprawnionych do skorzystania z nowych rozwiązań będzie ok. 325 tysięcy osób już prowadzących działalność gospodarczą, z których około 185 tys. nie może obecnie skorzystać z preferencyjnej podstawy wymiaru składki. Oznacza to, że na niższe obciążenie może liczyć ponad 10 proc. osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. Mogą z nowych rozwiązań skorzystać ci, którzy jeszcze działalności nie prowadzą – ze strachu przed ZUS. Ludzie młodzi, rozpoczynający pracę, przede wszystkim z mniejszych miast. Mogą śmiało otwierać działalność bez obawy o konieczność zapłacenia na ZUS 1,2 tys. zł niezależnie od tego, czy osiągnęli jakikolwiek przychód. Niektórzy pozostaną w szarej strefie – ale trzeba dać im szansę. Dziś, kiedy zarabiają 1 tys. zł, nie zapłacą 1,2 tys. zł na ZUS. A 150 zł może zapłacą – dla świętego spokoju i ubezpieczenia.

Krytycy uderzają z dwóch stron. Jedni twierdzą, że to przecież nic nie da – zmiana jest w zasadzie kosmetyczna – dla kogoś, kto zarabia 5 tys. zł. Drudzy z kolei lamentują, że obniżenie składek od działalności gospodarczej skłoni pracodawców do „wypychania" pracowników etatowych na działalność gospodarczą.

I jedni, i drudzy krytycy doraźnych zmian w małej działalności gospodarczej są też przeciwnikami kompleksowych zmian podatkowych. Widocznie uważają, że jest dobrze. Może im.

Autor jest adwokatem, profesorem Uczelni Łazarskiego i szefem rady Warsaw Enterprise Institute