Zamach w Petersburgu przypomina też najbardziej spektakularne zamachy terrorystyczne ostatnich dwóch lat – w Paryżu, Brukseli, Nicei, Berlinie czy Londynie – swoim złowieszczo symbolicznym przekazem. Tam rangę symbolu miał atak na zachodnie świętości – wolność słowa, dzięki której ukazuje się obrazoburcze pismo „Charlie Hebdo", święta – kiermasz bożonarodzeniowy w Niemczech czy miejsca dla Zachodu symboliczne, jak parlament w Londynie. Teraz takim symbolem jest Władimir Putin, wszechmocny prezydent Rosji, który w momencie ataku był w centrum Petersburga.

Są jednak różnice. Przez kilka godzin władze unikały nazywania petersburskiego ataku zamachem terrorystycznym. Choć niezależnie od tego, kto go przeprowadził, miał on od początku taki sam skutek – przeraził miliony ludzi, którzy podróżują transportem publicznym i nadają się na cel zamachu.

Nie wiadomo też, czy Petersburg łączy z Paryżem, Brukselą, Niceą, Berlinem i Londynem ideologia sprawcy zamachu. W zachodnich miastach był nim islamski radykalizm. Terroryści od początku zakładali, że zginą. Tym razem najwyraźniej terrorysta zostawił bombę w wagonie metra i wysiadł. Co prawda w rosyjskich mediach szybko pojawiło się zdjęcie podejrzanego, ale w tak przerysowany sposób kojarzy się on – strojem, brodą – z islamskim radykałem, że lepiej wstrzymać się na razie ze wskazywaniem winnych.

Odkrycie prawdy o zamachu powinno być dla Rosji tak samo ważne, jak było dla państw zachodnich, gdy zaatakowali je terroryści.