Wygląda na to, że dziś ten bat trzeba samemu chwycić i świsnąć nim nad urzędniczymi głowami. A może nawet lepiej grubą lagę, żeby dobić się do głów – zakutych jak u średniowiecznych rycerzy – polskich poborców podatkowych. Bo to, co zrobili urzędnicy z klauzulą in dubio pro tributario, to nawet nie jest kabaret. To kryminał.
Firma Grant Thornton zbadała 34 tysiące wniosków o interpretacje, jakie podatnicy skierowali do fiskusa w 2016 roku. Aż 262 razy wnosili oni o zastosowanie klauzuli. Urzędnicy odpowiedzieli łaskawie na... zaledwie siedem z tych próśb – te, w których podatnicy wykazywali niejednolite orzecznictwo sądowe. I ile razy fiskus zastosował klauzulę? Ani razu! Po prostu urzędnicy w ogóle przestali dostrzegać jakiekolwiek wątpliwości. A skoro nie ma wątpliwości, to nowa zasada nie ma zastosowania.
Takie myślenie to więcej niż bezczelność. Zakrawa na działanie z premedytacją. Jak można oficjalnie twierdzić, że nie ma wątpliwości co do przepisów, skoro nawet sądy bardzo często nie mogą wydać zgodnych ocen? Jeśli są dwa sprzeczne ze sobą wyroki w takich samych sprawach – to o czym my tu do diaska mówimy?
W dodatku urzędnicy postępują wbrew instrukcjom swojego najwyższego przełożonego, czyli ministra finansów. W pierwszych dniach stycznia 2016 roku wydał on interpretację ogólną, której celem było uspokojenie obaw związanych ze stosowaniem nowego prawa. Eksperci obawiali się bowiem, że urzędnicy będą tak długo kombinować, aż znajdą sposób na ominięcie klauzuli. Minister nakazał więc stosować ją szeroko, gdy są wątpliwości co do przepisów, a także co do stanu faktycznego sprawy. I co? Urzędnicza mentalność znów okazała się impregnowana na polecenia – nawet płynące ze szczytów podatkowej hierarchii.
Co gorsza, zmiana nastawienia urzędników jest jednym z fundamentów reformy skarbówki – uruchomionej 1 marca Krajowej Administracji Skarbowej. Jak będzie ona funkcjonować, skoro urzędnicy nie wykonują instrukcji płynących z Ministerstwa Finansów?