Już w pierwszym kroku na drodze do rozstania Londyn zmroził Europę, a w szczególności Polskę. Najpierw Izba Lordów zaproponowała uspokajająco brzmiący zapis, że żyjący na Wyspach emigranci z krajów Unii zachowają swoje prawa. Brzmiało to jak zapowiedź, że problemy rozwodzących się rodziców nie dotkną boleśnie dzieci. Chwilę później jednak miły nastrój prysł, bo propozycja została odrzucona, a brytyjska premier dostała od parlamentu jasne wytyczne: żadnych sentymentów, rozwód to rozwód, będziemy twardo stawiać żądania i od dziś kontaktować się tylko przez prawników.

Brzmi to groźnie, ale powodów do alarmu raczej nie ma. Brexit jest oczywiście smutnym faktem, z którym wszyscy muszą się pogodzić. Jeśli nawet gdzieś po gabinetach tułają się pomysły, aby za kilka lat jeszcze raz zapytać Brytyjczyków o zdanie, to stan na dziś jest jasny. Rozstajemy się i tylko twardo negocjujemy warunki.

Jednocześnie werbalna radykalizacja stanowiska Londynu nie powinna dziwić. W negocjacjach to Wielka Brytania jest stroną słabszą, która może znacznie więcej na rozwodzie stracić. Gospodarka reszty Unii jest sześciokrotnie większa od brytyjskiej, więc ograniczenie dostępu do rynku nie byłoby dla obu stron równie bolesne.

Najbardziej dochodową gałęzią brytyjskiej gospodarki jest gigantyczny sektor finansowy, rozwinięty dzięki obsłudze całego europejskiego rynku. Gdyby zlokalizowane w City banki straciły do niego dostęp, musiałyby albo zwinąć znaczną część działalności, albo przenieść się na kontynent. Jeśli Londyn ma nie ponieść ekonomicznej i politycznej klęski, musi wynegocjować jak najlepsze warunki dostępu do rynku Unii, przy niewygórowanym poziomie kosztów finansowych, które musiałby ponosić w zamian za ten dostęp, i zapewnieniu sobie prawa kontroli nad imigracją.

To będzie niezwykle trudne, zwłaszcza że w Unii jest wiele krajów, które już ostrzą sobie zęby na przejęcie części brytyjskich udziałów w rynku i na solidne przeczołganie w negocjacjach znanego z arogancji Londynu. Mając w ręce niewiele mocnych kart, Brytyjczycy nie mogą sobie dziś pozwolić na rezygnację z jakichkolwiek atutów. I dlatego nie mogą z góry składać żadnych deklaracji w sprawie praw socjalnych emigrantów. Bo ta karta przetargowa bardzo przyda się Londynowi w przyszłych negocjacjach.