Smutne ścieżki naszej historii spowodowały, że w ciągu minionych 200 lat Polska w zasadzie nie brała udziału w spotkaniach i naradach, na których podejmowano decyzje dotyczące losów Europy. Nie było nas na kongresach w Wiedniu i Berlinie, bo straciliśmy niepodległość i musieliśmy dopiero stoczyć stuletnią walkę o jej odzyskanie. Byliśmy niemal nieobecni wiek temu w Wersalu, bo dopiero z trudem odbudowywaliśmy wolne państwo. Nie było nas w Jałcie i Poczdamie, bo spotykały się tam tylko wielkie mocarstwa dyktujące warunki mniejszym narodom. Nasz głos był niesłyszalny, a przyjmowane rozwiązania nie uwzględniały naszych interesów. Bo to jest właśnie cena, jaką płaci się za nieobecność.

Nie było nas również przy stole wówczas, gdy decydowano o kształcie integracji europejskiej. Ani 70 lat temu, bo na rozkaz Moskwy musieliśmy się wycofać z konferencji paryskiej, na której kształtował się plan Marshalla. Ani 60 lat temu, gdy sześć krajów spotkało się na rzymskim Kapitolu, by podpisać traktat założycielski Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej – bo nie byliśmy wówczas krajem samodzielnie decydującym o swojej polityce. Ani 25 lat temu w Maastricht, gdzie tworzono Unię – bo dopiero zaczynaliśmy się podnosić z komunistycznego upadku. Nieobecni nie mieli prawa głosu, choć nieobecność nie wynikała wcale z naszej winy. Gdyby po wojnie Polska była krajem suwerennym, zapewne i my znajdowalibyśmy się wśród krajów-założycieli EWG i Unii. Nie będąc przy stole, mogliśmy tylko przez dziesiątki lat marzyć o tym, by kiedyś przy nim zasiąść.

Dziś znowu waży się przyszłość Europy. Czasy są niepewne, problemy do rozwiązania ogromne, decyzje trudne. W Wersalu spotkały się więc największe kraje Unii, by po rozwodzie z Wielką Brytanią podjąć kluczowe decyzje o przyszłości europejskiej współpracy. I znowu wśród tych krajów zabrakło Polski. Nie dostaliśmy zaproszenia wcale nie dlatego, że nie było nas wśród krajów-założycieli (nie było wśród nich również Hiszpanii). Ani nie dlatego, że nie używamy euro (posiadanie euro nie było przepustką na spotkanie). Ani nie dlatego, że jesteśmy krajem pozbawionym potencjalnego znaczenia (sukces transformacji dał nam gospodarczą i polityczną siłę, którą było już w Unii widać).

Tym razem nie byliśmy obecni przy stole tylko dlatego, że sami zrezygnowaliśmy z uczestnictwa. Nasz rząd bez mrugnięcia okiem wyjaśnił partnerom, że nie ma nic przeciwko dalszej integracji odbywającej się bez nas. I dał do zrozumienia, że Polska nie jest specjalnie projektem europejskim zainteresowana ani z punktu widzenia swojej gospodarki, ani swojego bezpieczeństwa. A czym jest zainteresowany polski rząd? Tylko tym, żeby zablokować wybór Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej.

Smutne? Tak, ale przede wszystkim żałosne.