Na stanowisko przewodniczącego Rady UE nie ma natomiast szans Jacek Saryusz-Wolski. Nigdy nie był premierem ani prezydentem, a z tej półki bierze się – zgodnie z krótką tradycją – kandydatów na to stanowisko. W 2014 roku z Tuskiem rywalizowali szefowie rządów (byli lub aktualni) Danii, Łotwy czy Finlandii.

Po co zatem PiS miałby wystawiać kandydaturę Saryusza-Wolskiego, skoro on nie ma szans? Jeżeli to rzeczywiście zrobił, to zapewne w innym celu. Jeżeli tym celem jest spektakularne przedstawienie Europie nowego szefa polskiej dyplomacji, to można temu tylko przyklasnąć. Saryusz-Wolski wykazał się jako twardy obrońca polskich interesów, choćby w decydującym momencie negocjacji akcesyjnych do UE. A jednocześnie jest bardzo doświadczonym politykiem unijnym, który nawet w sytuacjach kryzysowych posługuje się językiem dyplomatycznym i umie budować sojusze.

Polityk PO w rządzie PiS? To tylko pozornie niezwykłe. Ważne stanowiska powierzali przedstawicielom wrogich partii prezydenci USA czy Francji. Republikanie byli sekretarzami obrony u Baracka Obamy, nawet Donald Trump miał przez chwilę za doradcę ds. bezpieczeństwa demokratę gen. Michaela Flynna.

Najważniejsze jest to, że nominacja Saryusza-Wolskiego dałaby szansę na wyłączenie polityki zagranicznej z wojny polsko-polskiej. A tego nam bardzo potrzeba. Dla opozycji może to być trudne, ale powinna sobie zdać sprawę z tego, że przyszłość UE waży się teraz, gdy rządzi PiS. Świat nie będzie czekał, aż w Polsce wygra PO czy Nowoczesna.