Niech banki wyjaśnią wątpliwości

Być może w wyniku przewalutowania kredytów frankowych banki nie odnotują straty, tylko oddadzą zbyt wcześnie wykazany zysk na wzroście kursu walut.

Publikacja: 25.02.2016 20:00

Sławomir Horbaczewski

Sławomir Horbaczewski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Czy straty banków w efekcie przyjęcia ustawy frankowej firmowanej przez prezydenta RP będą mieć rzeczywisty wymiar, czy też będzie to jedynie cofnięcie nadzwyczajnych zysków banków (czy nie przedwcześnie zaksięgowanych?) na wzroście kursu walut, w których udzielały kredytów hipotecznych. Co więcej, zysków już wypłaconych w postaci dywidendy ich akcjonariuszom, głównie zagranicznych.

Wątpliwości te wynikają z nieprecyzyjnych i niewystarczająco szczegółowych informacji w sprawozdaniach finansowych banków (można to stwierdzić szczególnie w przypadku banków notowanych na GPW). Nie oznacza to, że sprawozdania te są nieprawidłowe czy niezgodne z obowiązującymi przepisami. One po prostu nie schodzą wystarczająco głęboko w analizę bilansów, co uniemożliwia ocenę realnej struktury relacji należności denominowanych/indeksowanych w walutach obcych (kredyty walutowe) wobec zobowiązań walutowych (dług wyrażony w walutach jako lustrzane odbicie udzielonych kredytów walutowych).

Zagadka kontraktów terminowych

Również kwestia walutowych kontraktów terminowych jest potraktowana w sprawozdaniach nadmiernie ogólnie. Obowiązujące przepisy zobowiązują banki do prowadzenia sprawozdawczości w złotych i prezentowane bilanse są tak przygotowywane, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby odpowiednie opisy pojawiły się w notach objaśniających.

Noty zawarte w wielu sprawozdaniach, odnoszące się do kwestii zobowiązań walutowych i kontraktów walutowych, nie zawierają często informacji o takich parametrach jak termin ich zaciągnięcia/zawarcia oraz kurs waluty bazowej. To uniemożliwia jasne ustalenie, kiedy i w jakiej skali zaciągane były zobowiązania lub zawierane kontrakty i czy ich skala oraz czas pojawiania się w bilansie był zgodny z harmonogramem budowy portfela kredytów walutowych w bankach.

Nie można zatem wykluczyć sytuacji, w której jednostkowo jakiś bank tylko w celach księgowych i sprawozdawczych zawiera kontrakty walutowe dzień przed dniem bilansowym i zamyka je zaraz po dniu bilansowym. Koszt takiej operacji jest stosunkowo niski, a w bilansie można pokazać pokrycie portfela kredytów walutowych, choć systemowo ono nie istnieje.

Hipotetycznie możliwe jest również, że tylko część portfela kredytów walutowych jest pokryta odpowiednimi pozycjami pasywnymi, a reszta zarządzana jest kontraktami krótkoterminowymi. W takiej sytuacji niektóre banki mogłyby naruszać zasadę mitygowania ryzyka walutowego i być może posiadać otwartą pozycję walutową.

Wiele szczegółów prowadzonych przez banki operacji w tym obszarze nie jest objętych bilansem (instrumenty i operacje pozabilansowe). Czy Komisja Nadzoru Finansowego dysponuje wystarczającą wiedzą, by stwierdzić, jaka jest faktyczna sytuacja w tym zakresie (dostępne publicznie dane nie umożliwiają tego ich odbiorcom)? Czy KNF prowadzi proaktywne analizy co do sposobów wyliczania potencjalnych strat systemu bankowego w wyniku przewalutowania kredytów walutowych, czy też opiera się wyłącznie na informacjach przesyłanych jej przez banki, czyli podmioty żywotnie tym zainteresowane?

Być może banki realnie nie odnotują straty w wyniku przewalutowania kredytów, jedynie oddadzą „niesprawiedliwie zrealizowany" (zbyt wcześnie wykazany) zysk na wzroście kursu walut. Jest miejsce na wątpliwości, które dla swojego dobra i przejrzystości sytuacji powinien wyjaśnić sektor bankowy i biegli rewidenci.

Co do zasady zgodnie z przyjętymi regułami, udzielając kredytów walutowych (powstaje wtedy należność walutowa po stronie aktywnej bilansu), bank powinien jednocześnie dokonać odpowiednich operacji, tj. najczęściej zaciągnąć dług w walucie udzielanych kredytów (w formie obligacji, pożyczek od innych banków, w tym często pożyczek od zagranicznych banków „matek") lub terminowych kontraktów walutowych, SWAP-ów itp. Takie rozwiązanie powoduje, że bank rzeczywiście udziela typowego kredytu w walucie, chociaż klient otrzymywał przelew na rachunek w złotych.

Po analizie bilansów banków giełdowych, w których portfelach są kredyty walutowe, można zidentyfikować pozycje pasywne odpowiadające powyższym działaniom, jednak już nie jesteśmy w stanie precyzyjnie określić ich adekwatności co do rozmiaru i zapadalności portfela kredytowego.

Radykalna hipoteza

Jeśli hipotetycznie przyjąć radykalną tezę, że banki udzielały kredytów jedynie indeksowanych daną walutą, bez zaciągania w niej zobowiązań, sytuacja byłaby zgoła odmienna. W takim przypadku kredyty takie należałoby traktować jako kredyty w złotych z wbudowanym instrumentem finansowym zbliżonym do kontraktu na walutę w terminie zapadalności kredytu. Taki złożony instrument finansowy oprócz komponentu kredytowego obejmującego kwotę kredytu, harmonogram spłaty i odsetki, miałby coś na kształt zakładu pomiędzy klientem (z reguły niedoświadczonym i niedoinformowanym) a bankiem o przyszły kurs waluty, do której przywiązany jest kredyt.

W tej sytuacji umocnienie złotego to zysk kredytobiorcy, natomiast osłabienie to zysk banku. Zysk banku wynika z tego, że wzrostowi należności kredytowych wyrażonych w złotych nie towarzyszy odpowiedni wzrost wartości zobowiązań walutowych.

Zagospodarowane zyski

Przewalutowanie kredytów oznaczałoby wtedy tylko i wyłącznie zniwelowanie straty klientów i zysków banków. Mielibyśmy sytuację sprzedawania klientom złożonego instrumentu finansowego pod nazwą kredytu, a zatem być może wprowadzania ich w błąd.

Gdyby się okazało, że w niektórych bankach miał miejsce taki proceder, to przewalutowanie miałoby dla nich poważniejsze konsekwencje. Prawda jest bowiem taka, że duża część zysków została już zagospodarowana w działalności bieżącej lub wypłacona w formie dywidendy. Cofnięcie tego, choć w takiej sytuacji uzasadnione, spowodowałoby znaczącą niestabilność bilansu banków.

A gdyby był zakaz udzielania kredytów w walucie

Czy można było uniknąć tego problemu? A jeśli tak, to jak wyglądałby dziś rynek nieruchomości i bankowy? Wyobraźmy sobie, że rząd i KNF reagują bardzo szybko na tworzącą się na rynku nieruchomości bańkę kredytów walutowych i na przełomie lat 2007/2008 zakazują ich udzielania. Taka sytuacja spowodowałaby przyhamowanie rynku mieszkaniowego i zmniejszyła dynamikę portfeli kredytowych banków.

Banki starałyby się udzielać więcej kredytów w złotych, przystosowując kwestie zdolności kredytowej klientów np. poprzez różnego rodzaju ubezpieczenia dodatkowe. Jednak koszt złotego był wtedy na tyle wysoki, że z pewnością wartość udzielanych kredytów nawet nie zbliżyłaby się do udzielonej w rzeczywistości. Wartość kredytów walutowych to ok. 180 mld zł (we frankach, euro i innych), a złotowych – ok. 190 mld zł. Oznacza to niemal równowagę.

Wartość kredytów walutowych wyrażona w złotych jest mocno zależna od zmian kursowych, co nie zmienia faktu, że dynamika i skala ich udzielania była ogromna (w szczególności w latach 2006–2008). W przypadku zakazania kredytów walutowych być może podobne produkty byłyby oferowane bezpośrednio przez banki zagraniczne posiadające oddziały w Polsce.

Problem z popularyzacją kredytów hipotecznych

Jednak nawet gdyby pojawiła się taka oferta, to z pewnością nie zdobyłaby takiej popularności jak kredyty walutowe oferowane przez banki polskie. Nie byłby to produkt dla przeciętnego klienta, co automatycznie wyłączałoby możliwość jego znacznej popularyzacji.

Co do wpływu kredytów walutowych na rozwój polskiego rynku mieszkaniowego w dużych miastach, to można z grubsza oszacować, że jeśli średnia cena metra kwadratowego nabywanego w ten sposób mieszkania wynosiła 5,5 tys. zł oraz średni współczynnik LTV [wartość kredytu do wartości nieruchomości – red.] wynosił 90 proc., to w dużym przybliżeniu można oszacować, że kredyty sfinansowały zakup ponad 36 mln mkw. powierzchni użytkowej mieszkań. Jeśli przyjmiemy, że średni metraż nabywanego mieszkania to 50 mkw., to szacunkowa liczba mieszkań sfinansowanych kredytami walutowymi wynosi ponad 700 tys.

Dopalacz dla całej gospodarki

To przybliżone wyliczenie zasadniczo zbieżne jest z liczbą aktywnych kredytów walutowych. Obrazuje, jaki wpływ miały one na sektor budownictwa mieszkaniowego, ale także na producentów i sprzedawców materiałów wykończeniowych i AGD.

Było to co najmniej zauważalne wsparcie dla wzrostu PKB, przede wszystkim w latach 2006–2010, jednak jego długofalowe skutki mogą mieć przeciwny wpływ na gospodarkę poprzez zmniejszoną konsumpcję zadłużonych ponad miarę gospodarstw domowych oraz zamrożenie dużej części rynku nieruchomości mieszkaniowych. Przelewarowane mieszkania [a więc obciążone zbyt dużym kredytem – red.] długo jeszcze nie pojawią się na rynku, ponieważ ich sprzedaż nie zapewnia spłaty kredytu.

Czy stanowcza reakcja KNF na przełomie lat 2007/2008 była realna? KNF, jak i każda inna instytucja, nie działa w próżni i podlega wielorakim mniej lub bardziej jawnym naciskom oraz wpływom. Na kredytach walutowych zarobiono znaczące pieniądze.

Banki nie tylko nie były wtedy w stanie bezpośrednio obsłużyć wszystkich klientów chcących dostać kredyt na mieszkanie, ale też ze względu na istniejące regulacje wolały posługiwać się bezwzględnymi i naginającymi zasady do granic możliwości pośrednikami finansowymi, którzy mieli w swojej ofercie dla każdego coś odpowiedniego. Zarabiali oni bardzo duże pieniądze, nawet do kilku procent wartości każdego przyniesionego do banku kredytu (czy KNF dysponuje zagregowanymi danymi?). Zarabiali także deweloperzy, którzy mając zdecydowaną przewagę nad niezaspokojonym popytem, realizowali bardzo wysokie marże.

Zarabiały oczywiście też banki. Przy zachęcająco niskich marżach kredytów walutowych i  „schowanych" w prowizjach banków kosztach pośredników, podstawowy motor bieżących zysków banków leżał w spreadzie walutowym sięgającym wówczas w niektórych bankach nawet 10 proc.

Autor jest ekonomistą, był dyrektorem Centrum Operacji Kapitałowych Banku Handlowego i wiceprezesem Marvipolu

Czy straty banków w efekcie przyjęcia ustawy frankowej firmowanej przez prezydenta RP będą mieć rzeczywisty wymiar, czy też będzie to jedynie cofnięcie nadzwyczajnych zysków banków (czy nie przedwcześnie zaksięgowanych?) na wzroście kursu walut, w których udzielały kredytów hipotecznych. Co więcej, zysków już wypłaconych w postaci dywidendy ich akcjonariuszom, głównie zagranicznych.

Wątpliwości te wynikają z nieprecyzyjnych i niewystarczająco szczegółowych informacji w sprawozdaniach finansowych banków (można to stwierdzić szczególnie w przypadku banków notowanych na GPW). Nie oznacza to, że sprawozdania te są nieprawidłowe czy niezgodne z obowiązującymi przepisami. One po prostu nie schodzą wystarczająco głęboko w analizę bilansów, co uniemożliwia ocenę realnej struktury relacji należności denominowanych/indeksowanych w walutach obcych (kredyty walutowe) wobec zobowiązań walutowych (dług wyrażony w walutach jako lustrzane odbicie udzielonych kredytów walutowych).

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację