Timmermans, obrońca starego świata - komentuje Tomasz Pietryga

Nawet gdyby spór o Trybunał Konstytucyjny nigdy się nie wydarzył, do sporu między polskim rządem a unijnymi biurokratami i tak by doszło.

Aktualizacja: 23.02.2017 18:24 Publikacja: 23.02.2017 15:57

Foto: Wikimedia Commons

Ubiegłotygodniowe starcie w Monachium pomiędzy Fransem Timmermansem a Witoldem Waszczykowskim nie było przypadkiem. Wiceszef Komisji Europejskiej od momentu zaangażowania się Brukseli w rozwiązywanie kryzysu konstytucyjnego w Polsce nie marnuje żadnej okazji, aby wytknąć władzom w Warszawie, że ich działania wobec sądownictwa są zagrożeniem dla praworządności i demokracji jednego z najważniejszych państw UE, które jeszcze nie tak dawno było w tym gronie prymusem.

To za jego sprawą przeciwko Polsce otwierane są kolejne etapy tzw. procedury ochrony praworządności, a w Parlamencie Europejskim toczą się burzliwe debaty zaniepokojonych stanem demokracji w Polsce.

Od blisko roku unijni biurokraci, podobnie jak równie silnie zaangażowana w sprawę polską Komisja Wenecka niczego nie wskórali. Rząd Beaty PiS był w tej sprawie dość konsekwentny. Jak mantrę powtarza, że spór o TK jest wewnętrzną sprawą suwerennego państwa, a europejskie instytucje nie mają żadnego umocowania, aby w niego ingerować.

W grudniu ubiegłego roku, kiedy z TK odszedł prezes Andrzej Rzepiński, a PiS przez kilka szybkich nowelizacji przejął kontrolę nad tą instytucją, sprawa przestała być w polskiej polityce pierwszoplanowa.

Z ulic znikły wielotysięczne manifestacje, a politycy opozycji doszli do wniosku, że angażowanie wszystkich sił w obronę TK to stawianie na złego konia, które przez rok nie przyniosło żadnych politycznych profitów.

Nie widzi grzechów drugiej strony.

O sytuacji w Polsce nie zapomniał jednak Timmermans, który tuż przed odejściem prof. Rzeplińskiego na łamach „Rzeczpospolitej" wyraził swój silny niepokój o demokrację nad Wisłą, posługując się argumentacją i narracją, jakiej dotąd używała polska opozycja.

Bo dla wiceszefa KE spór o Trybunał zawsze był czarno-biały: zły PiS oraz gnębiona opozycja i prezes Rzepliński. Nie chciał postrzegać tego konfliktu również w kategoriach politycznych ani że jego podgrzewanie leży też w interesie opozycji, chcącej osłabić partię władzy. Taka jednoznaczna postawa zamykała pole dyskusji z polskim rządem, gdyż PiS zaczął traktować Timmermansa jako politycznego sojusznika opozycji.

Frustracja Holendra

Jego wezwanie rządów europejskich do stworzenia koalicji przeciwko rządom PiS w przeddzień monachijskiej dyskusji o przyszłości Europy zagrożonej rozpadem, nękanej kryzysem imigranckim, terroryzmem, Europy, która pilnie musi zdefiniować od nowa swoje relacje ze Stanami Zjednoczonymi, zabrzmiało dość osobliwie. Czy dla wiceszefa KE niejasny status trzech sędziów TK w Polsce jest rzeczywiście poważniejszym problemem z punktu widzenia interesu całej Europy, którą przecież reprezentuje? Dlaczego tyle emocjonalnej retoryki w jego wystąpieniach, mimo że temperatura wokół TK nawet w Polsce mocno opadła po odejściu prezesa Andrzeja Rzepińskiego?

O co więc tak naprawdę chodzi Timmermansowi?

Postawa wiceszefa KE ma znacznie głębsze przyczyny. Można wręcz postawić tezę, że gdyby konflikt o TK w Polsce nigdy się nie wydarzył, do starcia prawicowego rządu w Warszawie z unijnymi biurokratami i tak by doszło. Znalazłyby się inne powody. Bo to w istocie konflikt dwóch systemów wartości, dwóch wizji Europy, dwóch światów: liberalnego i konserwatywnego.

Timmermans, który zaczynał swoją karierę w holenderskiej Partii Pracy, jest dziś w Unii wysoko postawionym przedstawicielem dzieci tzw. pokolenia '68, które rozpoczęło kiedyś „długi marsz przez instytucje". Środowiska o sprecyzowanej wizji zjednoczonej Europy. To one nadają dziś ton polityce europejskiej. Warto pamiętać, że to właśnie liberałowie, Zieloni i lewica w europarlamencie zaapelowali do Komisji Europejskiej o podjęcie kolejnych działań w sprawie kryzysu konstytucyjnego w Polsce. Ich zdaniem Komisja powinna uruchomić artykuł 7 traktatu Unii, który pozwala na sankcje.

To w istocie próba obrony Europy, która swoją otwartością, tolerancją, wyrównywaniem szans ma zabezpieczyć europejskie ludy przed kolejną wojną. Europy, która oparta jest na silnych instytucjach, przejmujących kompetencje od rządów narodowych, na otwartości, multikulturze, świeckości państwa i wyparciu z niej religii chrześcijańskiej jako fundamentu europejskiej cywilizacji, na permanentnym relatywizmie i wizji obywatela Europy oderwanego od państwa narodowego, na otwartości światopoglądowej, w kwestii ochrony życia, małżeństwa etc.

Pojawienie się najpierw na Węgrzech, potem w Polsce, a być może już wkrótce we Francji „ rządów barbarzyńców", o zupełnie innej wizji Europy, gdzie integracja opiera się na współpracy silnych państw narodowych mających swoją tożsamość i rację stanu, a nie rządzie europejskich instytucji pozbawionych demokratycznej legitymacji i odpowiedzialności za swoje decyzje. Gdzie własna tożsamość, interes narodowy , historia, tradycja, chrześcijańskie wartości mają znaczenie, prowadziło w prostej linii do kolizji. Postawa Timmermansa jest tego emanacją. Dzisiejsze europejskie elity nie dopuszczają bowiem do siebie, żeby dogmaty, na których opiera się dziś Unia, mogą zostać przedefiniowane, że mogliby stracić monopol na wizję UE, co oznacza ich marginalizację.

Młodsi bracia nie chcą słuchać

Frustracja holenderskiego komisarza bierze się również z tego, że młodsi bracia z Europy Środkowo-Wschodniej przestali być tylko chwalonymi prymusami, łykającymi wszystko, co zaserwują im brukselskie elity. A ich zdań odrębnych, wybryków już nie można zbyć krótka połajanką, pogrożeniem palcem i postawieniem na chwilę do kąta, aż ochłoną. Kraje te w końcu okrzepły, zaczynają prowadzić samodzielną politykę w ścianach europejskiego domu.

Stare metody zaprowadzania w nim porządku już nie działają. A Frans Timmermans zdaje się tego ciągle nie rozumieć. A wylewając emocje i frustracje na dyplomatycznych szczytach, trochę podcina swoją wiarygodność. Konserwatywny wiatr na świecie wieje coraz mocniej. Czas komisarzy, nad- premierów, wspólnota politycznych interesów w obecnym rozumieniu, oddawanie narodowych kompetencji stają się dziś bardziej utopijne niż jeszcze kilka lat wcześniej.

Ubiegłotygodniowe starcie w Monachium pomiędzy Fransem Timmermansem a Witoldem Waszczykowskim nie było przypadkiem. Wiceszef Komisji Europejskiej od momentu zaangażowania się Brukseli w rozwiązywanie kryzysu konstytucyjnego w Polsce nie marnuje żadnej okazji, aby wytknąć władzom w Warszawie, że ich działania wobec sądownictwa są zagrożeniem dla praworządności i demokracji jednego z najważniejszych państw UE, które jeszcze nie tak dawno było w tym gronie prymusem.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją