Niech prywaciarz nie zarobi

Przygotowana w resorcie zdrowia propozycja „upaństwowienia" systemu ratownictwa medycznego to kolejny etap eliminowania firm prywatnych z sektora usług publicznych.

Aktualizacja: 20.02.2017 20:04 Publikacja: 20.02.2017 19:27

W uzasadnieniu do zmiany ustawy o ratownictwie medycznym projektodawca pisze wprost, że celem jest doprowadzenie do realizacji zadań z zakresu ratownictwa medycznego wyłącznie przez podmioty publiczne. Dla jego osiągnięcia umowy na te świadczenia zdrowotne będą powierzane tylko samodzielnym publicznym zakładom opieki zdrowotnej lub jednostkom budżetowym albo spółkom kapitałowym z co najmniej większościowym udziałem publicznym (Skarbu Państwa, jednostek samorządu terytorialnego lub publicznych uczelni medycznych).

O gęsią skórkę przyprawia jednak inny fragment uzasadnienia: „Biorąc pod uwagę zmiany, jakie zaszły w systemie ochrony zdrowia od 1999 r., a więc od wejścia w życie przepisów o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym, a także przekształcenia, jakie dokonały się w podmiotach leczniczych oraz udział przedsiębiorców prywatnych w rynku usług medycznych – również ratowniczych, na obecnym etapie nie ma możliwości przeprowadzenia zgodnego z prawem przejęcia przez jakąkolwiek instytucję państwową infrastruktury należącej do podmiotów leczniczych – niezależnie od ich statusu prawnego".

Tak więc doczekaliśmy czasów, w których rządzącym przychodzi w ogóle do głowy pomysł, że można by próbować przejąć majątek prywatnych firm. Szczęśliwie, póki co, nie ma takich możliwości prawnych. Są jednak możliwości do zlikwidowania kolejnych, dobrze funkcjonujących spółek zajmujących się świadczeniem usług publicznych.

O skutkach finansowych tych nieszczęsnych projektów „Rzeczpospolita" pisała już obszernie, choćby przy okazji protestów pracowników grupy Falck, nie będę więc ich powtarzał. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że najdotkliwsze konsekwencje poniosą zapewne – jak to zwykle bywa – mali i średni przedsiębiorcy. Duzi gracze – należący do międzynarodowych koncernów i funduszy inwestycyjnych – zwiną zapewne część biznesu, ale będą się ratowali usługami przewozów na potrzeby własnych szpitali i przychodni czy zabezpieczaniem imprez masowych. Dla małych, rodzimych firm realizujących do tej pory kontrakty z NFZ zmiany oznaczać mogą po prostu zamknięcie działalności.

Jak widać, zapowiedź likwidacji „Polski resortowej" pozostaje jedynie na slajdach. W czasie, gdy jeden minister wspiera przedsiębiorczość, inwestując publiczne środki na przykład w bardzo ryzykowne projekty start-upowe, drugi minister likwiduje działające biznesy, dające realne miejsca pracy.

Czas wypychania

Oczywiście obecny rząd nie jest prekursorem tego typu działań. Wypychanie prywatnych przedsiębiorstw ze sfery usług publicznych trwa od kilku lat. Właściwie w każdym przypadku wiąże się z obniżeniem standardu tych usług i wzrostem cen. Wystarczy choćby wspomnieć „ustawę śmieciową" z 2012 r., która powierzyła organom administracji samorządowej do realizacji jakże kluczowy dla funkcjonowania państwa proces, jakim jest wywożenie śmieci. Po dwóch latach działania nowego systemu gospodarowania odpadami komunalnymi Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła, że żaden z celów znowelizowanej ustawy nie został w pełni zrealizowany. Liczba tak zwanych „dzikich wysypisk" wzrosła o 60 proc. Wzrosły też koszty gospodarowania odpadami. Zniknęły mechanizmy rynkowe, gdyż gminy z firmami odbierającymi śmieci rozliczają się ryczałtem, niezależnie od ilości wywożonych nieczystości. Spadła za to ściągalność opłat – przed „reformą" w tej branży praktycznie nie istniał problem windykowania należności – kto nie płacił, nie miał podstawianego pustego pojemnika. Teraz gmina ma obowiązek odebrać nieczystości, a należności dochodzić poprzez długotrwałe procedury administracyjne, czyli bohatersko walczy z problemami, które w normalnym systemie nie istniały. W efekcie mieszkańcy płacą więcej, choć często rzeczywiście mogliby mniej.

Podobnie było w przypadku „przedszkola za złotówkę". Gdy zakazano pobierania dodatkowych opłat od rodziców, z wielu przedszkoli zniknęły zajęcia językowe, taneczne, sportowe czy artystyczne prowadzone przez zewnętrzne firmy. Tam, gdzie samorządy zdecydowały się na finansowanie tego typu aktywności, ceny usług często spadły, ale wiązało się to zazwyczaj ze spadkiem ich jakości (np. przez zwiększenie liczby dzieci w grupach). Wiele z tych firm, do tej pory dobrze prosperujących, zostało zmuszonych do ograniczenia działalności. Znam też przypadki przedsiębiorców, którzy po prostu musieli zamknąć biznes dający kilka czy kilkanaście miejsc pracy.

O tym, że usługi edukacyjne nie są realizowane wyłącznie przez instytucje publiczne, zdają się też nie pamiętać autorzy wprowadzanej właśnie reformy szkolnictwa. Gimnazja prowadzone przez fundacje, stowarzyszenia czy prywatne podmioty będą musiały zamknąć działalność, a szkoły podstawowe i licea, niedysponujące zazwyczaj nadwyżką finansową na inwestycje, muszą sobie jakoś same poradzić ze zdobyciem nowej powierzchni i wyposażeniem sal. Czy wszystkie podołają?

Trzeba rozmawiać

Nie ma uzasadnienia bezgraniczna wiara niektórych decydentów w to, że „upaństwowienie" usług daje automatyczną gwarancję ich najwyższej jakości, dostępności i bezpieczeństwa. Najbardziej drastycznym dowodem, że tak nie jest, była afera „łowców skór" w państwowym (!) pogotowiu w Łodzi.

Te przykłady pokazują moim zdaniem konieczność podjęcia poważnej dyskusji o kształcie rynku usług publicznych w Polsce. W rodzącej się tzw. gospodarce rozwiązań potrzeby społeczne obywateli będą w coraz większym stopniu zaspokajane przez podmioty prywatne i społeczne czy organizacje pozarządowe, bo administracja nie jest w stanie nadążyć za zmieniającym się otoczeniem i nie ma na to wystarczających środków. Zamiast wracać do modelu państwa biurokratycznego, rozsądniej i taniej będzie wykorzystać potencjał przedsiębiorczości i innowacyjności.

Autor od kilkunastu lat zajmuje się zagadnieniami zarządzania w administracji publicznej. Ostatnio był dyrektorem Biura Zarządzania Jakością w Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.

W uzasadnieniu do zmiany ustawy o ratownictwie medycznym projektodawca pisze wprost, że celem jest doprowadzenie do realizacji zadań z zakresu ratownictwa medycznego wyłącznie przez podmioty publiczne. Dla jego osiągnięcia umowy na te świadczenia zdrowotne będą powierzane tylko samodzielnym publicznym zakładom opieki zdrowotnej lub jednostkom budżetowym albo spółkom kapitałowym z co najmniej większościowym udziałem publicznym (Skarbu Państwa, jednostek samorządu terytorialnego lub publicznych uczelni medycznych).

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację