Oznacza to, że artyści, aktorzy, plastycy czy dziennikarze, którzy osiągają dochód ze swojej twórczości powyżej 85 tys. zł rocznie, będą zarabiać więcej.

Zmiana wydaje się pozytywna, gdyż wprowadzona przed trzema laty likwidacja ulg podatkowych dla twórców – tłumaczona oszczędnościami budżetowymi – była mało zrozumiała. Dotyczyła ledwie 17 tys. podatników, dając budżetowi nieco ponad 160 mln zł oszczędności. To niewiele, zwłaszcza że w tym samym czasie przez rozszczelniony system poboru podatku VAT z budżetu wypływały miliardy złotych.

Tyle z perspektywy ekonomii. Ale mamy tu też wyraźny kontekst polityczny. To ukłon w stronę wąskich, ale ważnych środowisk opiniotwórczych, które w większości nie pałają sympatią do PiS. Ukłon ważny, zwłaszcza że niedawno głośno oskarżano partię rządzącą o chęć podporządkowania sobie instytucji kultury. Takich zarzutów padających ze strony środowisk liberalnych było sporo.

Zmiana ma też głębsze uzasadnienie merytoryczne. Tego rodzaju ulgi istniały już w dwudziestoleciu międzywojennym. Chodzi tu bowiem o rolę państwa jako mecenasa kultury, który wspiera artystów również instrumentami fiskalnymi. Środowiska twórcze często nie mają regularnych dochodów, a ich źródłami utrzymania są honoraria z dzieł, jakie wytworzą. Ponoszą też koszty z tego tytułu. To często diametralnie odmienne środowisko pracy niż osób zatrudnionych na etatach.

Tak elastyczne podejście do podatnika należy zatem ocenić pozytywnie.