Co to znaczy? Nie wiadomo. Raz może to być tydzień, innym razem miesiąc, a jeszcze innym trzy lub więcej. Wszystko zależy od okoliczności. A te mogą się zmieniać. Nawet jeśli ktoś chce wynajmować mieszkanie stale jednemu najemcy, nie może wykluczyć, że ten rozwiąże po krótkim czasie umowę, podobnie jak jego następcy. Dla fiskusa może to oznaczać właśnie najem na krótkie okresy. Wynajmujący jest więc przedsiębiorcą. A skoro tak, nie może płacić 8,5-proc. ryczałtu, ale PIT według skali podatkowej. Jeśli ma jeszcze inne dochody i doliczy do nich te z najmu, niewykluczone, że zapłaci od całości nawet 32 proc. podatku. Jakkolwiek by liczyć, różnica duża.

Nie pierwszy raz podatnicy mogą się przekonać, że łaska fiskusa na pstrym koniu jeździ. Urzędnikom przypomnę jednak, że jeszcze pod koniec ubiegłego roku twierdzili w interpretacjach, że najem nawet kilku lokali może mieć charakter prywatny, również gdy jego obsługą zajmuje się profesjonalny pośrednik. Wtedy fiskus nie dopatrzył się cech, które pozwalałyby uznać działalność podatnika za na tyle zorganizowaną i ciągłą, że aż gospodarczą. Liczba najemców też nie miała znaczenia. Co się stało, że nagle fiskus zmienił zdanie? Nic. Może tylko urzędnicy doszli do wniosku, że na wynajmie na krótkie okresy da się zarobić więcej niż na długoterminowym. A skoro tak, jest kogo obedrzeć ze skóry.

Fiskus działa jak pułapka na myszy. Wystawia ser, a gdy myszka się na niego skusi – już po niej. Podatnicy też dali się wywabić z norki. Możliwość stosowania niskiej stawki podatku powodowała, że płacących ryczałt z roku na rok przybywało. Urzędnicy wydawali korzystne interpretacje, nie było więc sensu ukrywać dochodów. Gdy już je ujawniono, przyszedł czas na kolejny etap. Nawet lepszy od pułapek na myszy. Zamiast ustawiać je dla każdego podatnika oddzielnie, wszystkich można złapać od razu. I żaden się nie wywinie. Sami się przecież zgłosili. Wiadomo więc, do kogo iść z kontrolą.