Prace nad ustawą o pomocy państwa w wychowaniu dzieci powinny zostać wzbogacone o refleksję odwołującą się tyleż do norm konstytucyjnych, co do matematyki na poziomie nauczania początkowego.
Wyobraźmy sobie dwie bardzo podobne rodziny, które składają się z pracujących rodziców mających na utrzymaniu po jednym (zdrowym) niepełnoletnim dziecku (w tym samym wieku). W pierwszej z nich dorośli uzyskują dochód (w rozumieniu stosownych przepisów) w łącznej kwocie 2350 zł, w drugiej zaś 2450 zł – czyli na zaspokojenie potrzeb swoich i dziecka druga rodzina ma do dyspozycji o 100 zł więcej.
W myśl przepisów rządowego projektu ustawy o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci, zwanej potocznie 500+, pierwsza rodzina otrzyma świadczenie wychowawcze w wysokości 500 zł, druga zaś będzie musiała obejść się smakiem i skupić się na wiązaniu końca z końcem wyłącznie ze środków pozyskiwanych z dotychczasowych źródeł. Efekt? Pierwsza rodzina będzie się utrzymywać z dochodu w wysokości 2850 zł, druga zaś ze wspomnianych 2450 zł, a więc nie będzie to równy dochód. Niewątpliwie zróżnicowana będzie też stopa życiowa dzieci w obu rodzinach.
W konsekwencji rodzice z drugiej rodziny po przeprowadzeniu stosownej kalkulacji staną przed koniecznością dokonania trudnego wyboru: albo zachowają się przyzwoicie i nie zrobią niczego (godząc się na gorszy status majątkowy swego dziecka), albo też złożą u pracodawcy dotychczas nigdy niespotykany w praktyce tego ostatniego wniosek o obniżenie wynagrodzenia o 50 zł. Ten z niewątpliwym żalem dokona stosownej modyfikacji warunków wiążącej go umowy, a dochód na jednego członka tej rodziny spadnie – w majestacie prawa – do poziomu uprawniającego do uzyskania świadczenia wychowawczego.
Branżowe porzekadło głosi, że jeśli wielu ludzi w jednym czasie zaczyna zachowywać się w sposób z punktu widzenia zdrowego rozsądku jednakowo głupi, to najprawdopodobniej przyczyną tego stanu jest prawo podatkowe. Jak widać na omówionym przykładzie, może to także dotyczyć instrumentów tzw. polityki prorodzinnej.