Poszło o tekst z maja 2010 r. w „Dzienniku Gazecie Prawnej", której Tomasz Wróblewski był wtedy redaktorem naczelnym (później był m.in. naczelnym „Rzeczpospolitej"), autorstwa Michała Fury, który opisywał, że polscy kolporterzy mają problemy finansowe, dlatego domagają się od wydawców wyższych marż, firmy zaś (jak jedna wymieniona z nazwy), balansując na krawędzi upadłości, nie płacą wydawcom („Prywatyzacja może uzdrowić Ruch").
Owa firma skierowała przeciw autorowi tekstu oraz Tomaszowi Wróblewskiemu prywatny akt oskarżenia o zniesławienie. Sąd rejonowy skazał obu dziennikarzy na kary grzywny – na podstawie art. 212 kodeksu karnego. Autora tekstu na zapłatę 50 tys. zł, natomiast Wróblewskiego na 60 tys. zł. Sąd okręgowy grzywny utrzymał, chociaż je zmniejszył odpowiednio do 14 tys. i 20 tys. zł.
Wniosek Tomasza Wróblewskiego o ułaskawienie wspierało działające przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich Centrum Monitoringu Wolności Prasy zaniepokojone wyrokami karnymi przeciwko dziennikarzom. Argumentowało, że art. 212 kodeksu karnego powinien zostać z kodeksu usunięty, a dobre imię czy renoma firmy może być w zupełności chroniona na drodze cywilnej. To stary postulat mediów, dotyczący nie tylko kodeksu karnego, ale także rygorów karnych prawa prasowego.
Dziennikarzom i wspierającym go środowiskom chodzi o to, by w demokratycznym kraju nie groziła za słowa odpowiedzialność karna.
Gwoli prawdy, droga cywilna nieraz jest groźniejsza dla dziennikarzy, zwłaszcza finansowo. Pytanie zatem, dlaczego ścieżka karna jest wciąż stosowana. Chyba chodzi o to, że wraz ze swoim karnym szafarzem jest ona bardziej dolegliwa w oczach opinii publicznej dla podsądnego (oskarżonego), a więc deprymująca dla dziennikarza.