I oto teraz wicepremier Morawiecki raptem oznajmia, że urzędnicy Ministerstwa Finansów w pocie czoła pracują nad tym, by zweryfikować dane o wzroście PKB za lata 2014–2015 (czyli za dwa lata poprzedzające przejęcie władzy przez obecny rząd). Wzrost ten był całkiem niezły – według GUS (instytucji, której ustawowym zadaniem jest rzetelne informowanie o stanie gospodarki) wyniósł odpowiednio 3,3 proc. oraz 3,9 proc. Zapewne wyraźnie więcej niż w roku ubiegłym (dowiemy się o tym za kilka dni). Ale oto urzędnicy dopatrzyli się, że wynik ten był na pewno zafałszowany, bo przestępcze działania związane z tzw. karuzelą VAT (fikcyjnym eksportem z Polski mającym na celu wyłudzenie zwrotu VAT) spowodowały zawyżenie polskiego eksportu, zawyżając też samym wzrost PKB.

Obawiam się, że urzędnicy nieco się mylą. Po pierwsze dlatego, że GUS określa wzrost PKB na podstawie zbieranych z przedsiębiorstw danych o wielkości produkcji. Dane dotyczące eksportu, importu, spożycia i inwestycji wykorzystywane są dopiero w drugim kroku, aby określić strukturę popytu, która stała za takim wzrostem (co oczywiście ma znaczenie dla analizy sytuacji gospodarczej). Ergo: nawet zmiana danych o eksporcie nie powinna wpływać na tempo wzrostu PKB. A po drugie, jeśli dobrze rozumiem mechanizm karuzeli, oznacza ona zarówno fikcyjny eksport, jak fikcyjny import do Polski. Ergo: uwzględnienie tego faktu w ogóle nie powinno wpływać na saldo handlowe kraju, a tylko zmiana salda mogłaby znacząco zmienić nasze wyobrażenie o strukturze popytu.

Cała ta historia przypomina mi opowieść twórcy polskiej statystyki dochodu narodowego, nieżyjącego niestety od lat prof. Leszka Zienkowskiego. Zapytałem go kiedyś – zainteresowany raczej jako miłośnik historii, a nie ekonomista – czy w czasach komunistycznych władza rzeczywiście zmuszała GUS do korygowania danych, jeśli się jej nie podobały. Odpowiedział mi, że po roku 1956 tak jawnej ingerencji w zasadzie już nie było (choć oficjalne dane, z innych powodów, przeszacowywały tempo rozwoju). Natomiast komunistyczny przywódca Władysław Gomułka z uwagą wczytywał się w publikowane informacje. A jeśli mu się nie podobały, wzywał na dywanik prezesa GUS i urządzał mu awanturę, a w skrajnych przypadkach rzucał w niego kałamarzem.

Świat się jednak zmienia na lepsze. Na szczęście dzisiejsi przywódcy nie używają już kałamarzy.