Również pod koniec ubiegłego wieku było ich w Polsce za mało, zwłaszcza na prowincji. I wtedy również sytuację ratowały samorządy, kusząc absolwentów medycyny mieszkaniami. Minęło 20 lat i jesteśmy w tym samym miejscu – samorządy ponownie biorą sprawy w swoje ręce. Konstatacja jest jednak niewesoła: skoro mimo licznych reform wróciliśmy do punktu wyjścia, oznacza to jedno: nie udało się rozwiązać kluczowego problemu niedoboru lekarzy. Sił nabrała jedynie biurokracja, a ludzie na wizyty i zabiegi nadal czekają. Mimo że szpitalom dołożono ekstrapracowników w postaci rezydentów, za których nie muszą płacić, a bez których – w obecnej sytuacji – nie mogą już sobie poradzić. Nie jest tajemnicą, że rezydenci to połowa składu lekarskiego na wielu oddziałach. Do tego lekarze, którzy nas leczą, są coraz starsi, a młodzi coraz częściej wyjeżdżają za granicę.

Nie ma się więc co dziwić złości społeczeństwa, skoro wizyta u niektórych specjalistów staje się elementem planu pięcioletniego. Czemu tak jest? Wystarczy rzucić okiem na dane statystyczne (powinny wreszcie skłonić Ministerstwo Zdrowia do refleksji). W Polsce liczba lekarzy przypadających na 10 tys. mieszkańców jest najniższa w UE – ledwie 23. Tymczasem średnia europejska to 35. Nie jest też zaskoczeniem, że liczba ich porad plasuje nas w unijnej czołówce – średnio 3121 w ciągu roku na każdego. Te liczby obrazują skalę problemu.

Jeśli teraz część i tak nielicznych lekarzy wypowiedziała klauzulę opt-out (oznaczającą zgodę na pracę powyżej 48 godzin tygodniowo), to sytuacja pacjentów jest jeszcze bardziej dramatyczna. Może zatem politycy, zanim zaczną mówić, żeby lekarze sobie emigrowali, spojrzą uważniej na otaczającą nas rzeczywistość. Są to ludzie wykształceni, znający języki i swoją wartość. Emigrując, mają szansę nie tylko więcej zarobić, ale też mniej pracować i mieć czas na pogłębianie wiedzy. To atrakcyjna oferta i trudno się dziwić tym, którzy ją przyjmują.

Gdyby któryś z polityków nie pamiętał, przypomnę, że Polska weszła do Unii Europejskiej prawie 14 lat temu. Wraz z otwarciem granic z naszego kraju zaczęła wypływać kadra medyczna. Polscy lekarze i pielęgniarki bez problemu znajdują zatrudnienie w krajach zachodnich. Cieszyć powinien więc ich poziom wykształcenia i umiejętności. Nie cieszy jednak, bo polskich lekarzy i pielęgniarki ma okazję doceniać głównie zagraniczny pracodawca.

Czas sobie uświadomić, że nie bez przyczyny inne kraje mają dobrą służbę zdrowia, a my złą. To wina systemu ochrony zdrowia, a za ten odpowiada rząd. Dlatego przestaje już śmieszyć dowcip, że sześciu na dziesięciu polskich lekarzy żyje w stresie, a czterech w Londynie. ©?