Ostrzega w nim, że jeśli nic się nie poprawi, grozi nam utrata kilku miliardów złotych. Minister może liczyć na sukces, choć niekoniecznie dzięki listowi. Przyspieszenie w samorządowych inwestycjach w tym roku wydaje się praktycznie przesądzone. W końcu 2018 to rok wyborczy i samorządowcy staną na głowie, by pokazać mieszkańcom, jak dobrymi są gospodarzami.
Szybki sukces w sektorze prywatnym, w którym z inwestycjami idzie znacznie gorzej niż w samorządach, nie jest jednak już taki pewny. Tu nawet najostrzejszy list nie wystarczy, bo i powody stagnacji w biznesie są zupełnie inne. Przecież firmy chciałyby się rozwijać, może postawić jakiś nowy zakład, wdrożyć nową technologię, kupić nowoczesną linię produkcyjną, bo Polacy konsumują jak szaleni i trudno przegapić taką szansę na wyższe zarobki. Ale przedsiębiorcy powstrzymują się przed większymi inwestycjami, bo – jak wynika z różnych badań – boją się tego, co przyniesienie przyszłość. Czy nie wejdzie w życie jakaś nowa regulacja zabraniająca, przykładowo, handlu w jakimś dniu tygodnia albo mówiąca, że nie można mieć w regionie więcej niż cztery placówki, czy też że nie można sprzedawać towarów i świadczyć usług po godzinie 22. Albo nakładająca na biznes jakiś nowy podatek? Czy sądy nie będą rozstrzygać sporów zawsze po myśli fiskusa, który musi być coraz bardziej pazerny, by znaleźć pieniądze potrzebne budżetowi państwa na różne nowe cele społeczne?