Ni stąd, ni zowąd po dziesięciu latach skarbówka stwierdziła, że są oni płatnikami VAT. Poprosiła o 23 proc., nie martwiąc się, czy podatek doliczać do opłaty (przez co klient zapłaci więcej), czy też potrącać z niej (przez co komornik zarabia mniej).

Zmieniła też korzystne dla podatników interpretacje w sprawie wymiany udziałów, a niedawno zorientowała się, że za dużo traci na przenoszeniu majątku między przedsiębiorcami, i nakazała wspólnikom wnoszącym swój majątek do spółki płacić podatek. Ten mechanizm faktycznie był często wykorzystywany przy przenoszeniu znaków towarowych, ale doradcy podatkowi nie mają wątpliwości, że przepisy im tego nie zakazują. Urzędników to jednak nie wzrusza.

Z kolei, ku zaskoczeniu blogerów lifestylowych, pewna izba skarbowa przestała zgadzać się na rozliczenie w kosztach wydatków na restaurację, bilety do kina, bo przecież... nie zarabiają oni na prowadzeniu bloga o życiu, ale na umieszczanych na nim reklamach. Skarbówka sądzi zapewne, że na ascetycznej witrynie bez treści każdy i tak chętnie się zareklamuje.

Na szczęście nasza kapryśna panna ma też przebłyski rozsądku. Ku ogólnemu zaskoczeniu uznała ostatnio, że nauka angielskiego jednak przydaje się w biznesie i może być kosztem. Dotąd mówiła, że znajomość języków nie popłaca i kokosów firmie nie przynosi. Na szczęście poszła po rozum do głowy. I w końcu zrozumiała, że standardowa edukacja zapewnia tylko przeżycie, a samokształcenie może dać fortunę. I firmom, i budżetowi.