W głowach niektórych polityków i publicystów po obu stronach granicy wojna już trwa. Wojna niemiecko-polska, a relacje na jej temat są bogato inkrustowane porównaniami z Kulturkampfem, Trzecią Rzeszą i Putinem.
Ktoś mógłby stwierdzić, że w wielu głowach trwa też wojna polsko-polska, a Niemcy się po prostu w nią angażują po jednej ze stron, ale byłoby to uproszczenie. Konflikt, który w Polsce ma charakter partyjny i środowiskowy, po przeniesieniu za granicę niebezpiecznie staje się konfliktem między narodami i państwami. Negatywne emocje, które rodzą się między Polską a Niemcami, nie odróżniają potencjalnego wyborcy PiS od zwolennika Nowoczesnej czy PO.
Dalsze pogarszanie stosunków do stanu wojny nie jest w interesie Polski, niezależnie od tego, kto nią rządzi. Ta teza była słuszna i parę dekad temu, i kilka lat temu, ale teraz ma jeszcze większą wagę. Bo Zachód, Europa wcześniej nie były tak zagrożone, jak teraz. Dawno w takim zagrożeniu nie była Polska – nie powinna więc sobie z kluczowego sojusznika w Europie i największego partnera gospodarczego robić dodatkowego wroga.
Już nic nie jest pewne, nawet przyszłość UE. Nie wiadomo, co dalej z milionami imigrantów i tysiącami potencjalnych terrorystów. Polska wyraźniej dostrzega wyzwania na Wschodzie – niezakończoną wojnę na Ukrainie, niezaspokojone imperialne pragnienia Rosji – oraz odradzającą się pokusę wśród polityków i przemysłowców w starej Europie, by wrócić do biznesów z Kremlem. To głównie dzięki Angeli Merkel UE nie ignoruje wyzwań i walczy z pokusami, nie rezygnuje z sankcji wobec Moskwy. Nie jest więc rozsądne dorysowywanie jej wąsików a la Hitler.
Wiele słusznego oburzenia wywołują wypowiedzi niemieckich polityków, takie jak ta o putinizacji Polski (autor: Martin Schulz, szef Parlamentu Europejskiego). Zaskakuje też wygłaszanie ostrych tez o łamaniu przez Polskę wartości demokratycznych przez szefa frakcji w Bundestagu rządzących partii CDU/CSU Volkera Klaudera. To ten sam polityk, który pół roku temu zachwycał się demokracją w Egipcie.