Stracone ćwierćwiecze?

Aby można było mówić o radykalnym przyspieszeniu wzrostu gospodarczego w stosunku do dotychczasowego, jego tempo musiałoby być co najmniej o połowę wyższe, czyli wynosić około 5 proc. rocznie. Można w związku z tym postawić pytanie, czy istniał i istnieje alternatywny sposób gospodarowania, który pozwalałby na szybsze tempo niż to, które osiągnięto.

Publikacja: 10.01.2016 20:00

Stracone ćwierćwiecze?

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

W dyskursie polityczno-ekonomicznym w Polsce od dłuższego czasu ścierają się dwie przeciwstawne wizje. Malownicza wizja zielonej wyspy oraz ponura Polski w ruinie. Jak wiadomo w trakcie ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych wizja Polski w ruinie zdecydowanie wygrała z zieloną wyspą. Określenie „Polska w ruinie" jest syntetycznym odzwierciedleniem oceny stanu polskiej gospodarki i społeczeństwa po ćwierćwieczu przemian systemowych, w myśl której transformacja doprowadziła do stagnacji gospodarczej oraz zubożenia polskiego społeczeństwa.

Polska w myśl tej wizji z kraju przemysłowego, dziesiątej potęgi gospodarczej świata, stała się krajem półkolonialnym, pozbawionym przemysłu, którego rolnictwo zostało zniszczone, zwłaszcza po przystąpieniu do UE. Zakłady przemysłowe sprzedane kapitałowi zagranicznemu zostały zamknięte, aby zrobić miejsce dla produkcji przemysłowej i rolnej z zagranicy. Szczególnie krytycznej ocenie poddawany jest sektor bankowy, zdominowany przez kapitał zagraniczny, dla którego kraj nasz stał się obszarem niczym nieskrępowanego wyzysku. W tym środowisku ekonomicznym obywatele naszego kraju uzyskali status nisko opłacanego niewolnika, dla którego jedyną szansą awansu materialnego i społecznego jest emigracja.

Diagnoza bez strategii

Jest zrozumiałe, że dla tych, którzy podzielają taki obraz, sytuacja dojrzała do radykalnych zmian. Obóz polityczny, który od niedawna sprawuje w Polsce władzę, współtworząc sygnalizowany wyżej opis stanu gospodarki, do takich radykalnych zmian właśnie przystąpił. Wprawdzie jak dotąd poza elementami programu socjalnego nie przedstawiono całościowej strategii gospodarczej nowego rządu, ale można zakładać, że będzie to strategia zmierzająca do zawrócenia polskiej gospodarki z dotychczasowej ścieżki rozwoju, czy – jak zapewne woleliby to określić przedstawiciele i zwolennicy nowego rządu – ze ścieżki stagnacji, zacofania i wyzysku. Przeprowadzane i deklarowane działania w innych sferach życia społecznego i politycznego wskazują, że zmiany w gospodarce będą miały radykalny charakter.

Skuteczność strategii gospodarczej, zwłaszcza strategii zrywającej z dotychczasowym modelem gospodarowania, uwarunkowana jest dwoma czynnikami: trafną diagnozą stanu dotychczasowego oraz jakością nowego modelu systemu ekonomiczno-społecznego i polityki gospodarczej. Ponieważ, brak jest jak dotąd jasno sformułowanej nowej strategii, toteż z konieczności skupię się na diagnozie stanu dotychczasowego, formułując jedynie pewne przypuszczenia i pytania co do możliwych kierunków działań, wychodząc z założenia, że nowe (dobra zmiana) będzie całkowitym zaprzeczeniem dotychczasowych działań.

Oceniając efekty polskiej gospodarki w ostatnim ćwierćwieczu oraz jej dzisiejszy stan, warto mieć na uwadze, że każdy wskaźnik ekonomiczny ma ograniczoną wartość poznawczą, jeżeli nie ma odpowiedniego punktu odniesienia. Dlatego też ocena wyników i stanu polskiej gospodarki zostanie dokonana na tle gospodarek byłych państw socjalistycznych (Bułgaria, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Rumunia, Słowacja, Węgry), które obok Polski przystąpiły do UE.

Polska krajem stagnacji gospodarczej?

Jednym z najczęściej stawianych i najpoważniejszych zarzutów pod adresem polskiej transformacji jest zarzut, że transformacja ta nie stworzyła mechanizmów zapewniających wysoki wzrost gospodarczy, że wręcz przeciwnie – został stworzony mechanizm w istocie rzeczy blokujący rozwój ekonomiczny i społeczny kraju. Dla oceny prawdziwości tego sądu konieczne jest jednak oparcie się na jakimś punkcie odniesienia. Takim punktem odniesienia do oceny wyników polskiej gospodarki w minionym ćwierćwieczu mogą być rezultaty uzyskane przez kraje, które miały podobny punkt wyjścia i w których występowały podobne procesy.

W latach 1990–2014 PKB Bułgarii po 25 latach transformacji wzrósł jedynie o 14,5 proc. Krajami, których PKB wzrósł o mniej niż 50 proc. były: Łotwa (22,8 proc.), Węgry (26,7 proc.), Rumunia (29,1 proc.) i Litwa (30,1 proc.). PKB Czech zwiększył się w tym okresie o 53,1 proc., natomiast Estonii o 57,5 proc.. Tylko w dwu spośród porównywanych krajów PKB uległ co najmniej podwojeniu. PKB Słowacji wzrósł o 100,1 proc., PKB Polski o 120 proc.

W trakcie minionego ćwierćwiecza przeciętne tempo wzrostu PKB Polski wyniosło 3,2 proc. Tempo wzrostu gospodarczego pozostałych krajów wahało się od 0,6 proc. przeciętnie rocznie w Bułgarii, poprzez 0,9 proc. na Węgrzech, 2 proc. w Czechach i 2,9 proc. na Słowacji. Średnie tempo wzrostu całej grupy tych krajów kształtowało się na poziomie 1,9 proc. rocznie.

Aby można było mówić o radykalnym przyspieszeniu wzrostu gospodarczego w stosunku do dotychczasowego, jego tempo musiałoby być co najmniej o połowę wyższe, czyli wynosić około 5 proc. rocznie. Można w związku z tym postawić pytanie, czy istniał i istnieje alternatywny sposób gospodarowania, który pozwalałby na szybsze tempo wzrostu niż to, które osiągnięto. Czy Polska dysponuje wyjątkowymi zasobami, których nie posiadają inne omawiane kraje, które pozwoliłyby nam rozwijać się 2,5 razy szybciej niż one? I dalej, które mechanizmy pozwalające, aby te zasoby, jeżeli istnieją, zostały uruchomione, wdroży rząd?

Jak dotąd na te pytania nie uzyskaliśmy nie tylko satysfakcjonującej odpowiedzi – nie uzyskaliśmy żadnej. Zapewnienie, że damy radę tu nie wystarczy.

Złodziejska prywatyzacja?

Według wielu ekspertów, dziennikarzy i polityków polskie przedsiębiorstwa zostały celowo doprowadzone do krytycznego stanu, aby można było je przejąć za bezcen. Ta ocena jednak myli skutki z przyczynami. W perspektywie historycznej gospodarka oparta na państwowej własności środków produkcji okazała się nieefektywna. Na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku Polska stanęła na progu bankructwa, a prywatyzacja nieefektywnych przedsiębiorstw stała się koniecznością. Przedsiębiorstw, których prywatyzację rozpoczęto w roku 1990, nie trzeba było doprowadzać do bankructwa – znaczna ich część była bankrutami, a prywatyzacja wielu z nich była jedyną szansą na dalsze istnienie.

Zważywszy na skalę prywatyzacji (około 8500 przedsiębiorstw) uniknięcie błędów, nieprawidłowości czy zwykłych oszustów nie było możliwe. Te przypadki nieprawidłowości muszą być surowo ocenione i ukarane, jeżeli są rzeczywiste podstawy do takich działań. W szerszej perspektywie przedmiotem oceny powinien być jednak model polskiej prywatyzacji oraz jego realizacja. Do najważniejszych cech tego modelu należy zaliczyć wielość tzw. ścieżek przekształceń, jak też udział załóg w podejmowaniu decyzji prywatyzacyjnych oraz w korzyściach z tego procesu.

Dzięki temu proces prywatyzacji był poddany kontroli społecznej, a w jego wyniku powstała dosyć zróżnicowana struktura własnościowa gospodarki, która pozwoliła także uniknąć wielu nieprawidłowości, jakie wystąpiły w innych krajach. Niepowodzenie czeskiej prywatyzacji kuponowej, nadmierny udział kapitału zagranicznego w węgierskiej gospodarce, oligarchizacja gospodarek Rosji, Ukrainy, Bułgarii czy Rumunii, wyższy poziom korupcji – to tylko niektóre z tych negatywnych skutków, których udało się uniknąć w Polsce, a przynajmniej istotnie ograniczyć ich zakres.

Prywatyzacja polskiej gospodarki prowadzona od 1989 roku jest do pewnego stopnia nieodwracalna, co nie oznacza, że nie jest możliwa przynajmniej częściowa repolonizacja. Wzorem mogą być np. działania rządu węgierskiego dotyczące sektora bankowego, w wyniku których udział kapitału zagranicznego w węgierskim sektorze bankowym spadł do około 60 proc., natomiast udział państwa zwiększył się do 37 proc. Jeżeli celem nowego rządu będzie repolonizacja (renacjonalizacja) gospodarki, to bez pokazania źródeł finansowania deklaracje takie będą mało wiarygodne, bałamutne nawet.

Igrzysko kapitału zagranicznego?

W opinii publicznej dominuje przekonanie, że Polska stała się przedmiotem kolonialnej wręcz eksploatacji przez kapitał zagraniczny, który podstępem zdobył kontrolę nad naszą gospodarką, uczestnicząc w złodziejskiej prywatyzacji lub też korzystając z wielu ulg, zwolnień i innych udogodnień niedostępnych dla przedsiębiorstw z kapitałem krajowym. Czy jednak jest to ocena prawdziwa?

Wbrew rozpowszechnionym poglądom kapitał zagraniczny na początku lat 90. ubiegłego wieku wcale nie był zainteresowany inwestowaniem w Polsce. Szerszym strumieniem zaczął on napływać do Polski w drugiej połowie lat 90., gdy okazało się, że należymy do najbardziej stabilnych ekonomicznie i politycznie krajów transformacji systemowej.

W roku 1995 skumulowana wartość inwestycji zagranicznych w Polsce wynosiła około 43 mld euro. Na koniec roku 2014 wartość tych inwestycji osiągnęła 465 mld euro, co w przybliżeniu stanowi równowartość rocznego PKB Polski. Można postawić pytanie, jak rozwijałaby się polska gospodarka bez tego zastrzyku kapitału? Czy osiągnięte tempo wzrostu byłoby możliwe do uzyskania, gdyby nie ten dopływ? Jeżeli mamy ograniczyć zależność Polski od kapitału zagranicznego, to musimy wskazać, jakie będą źródła finansowania inwestycji i deficytu budżetowego.

Inwestycje zagraniczne mają nie tylko finansowy wymiar. W zdecydowanej liczbie przypadków powodują napływ nowych technologii, metod zarządzania i organizacji, włączenie przedsiębiorstw w światowe sieci dystrybucji itd. Bez tych czynników wiele polskich przedsiębiorstw musiałoby po prostu zbankrutować.

Podzielając pogląd o niskich wynagrodzeniach w Polsce nie sposób nie zauważyć, że płace w przedsiębiorstwach kontrolowanych przez kapitał zagraniczny są o około 70 proc. wyższe niż w prywatnych przedsiębiorstwach krajowych.

Udział przedsiębiorstw kontrolowanych przez kapitał zagraniczny w tworzeniu wartości dodanej w Polsce wynosi około 35 proc. Najniższy poziom tego wskaźnika występuje na Litwie (30 proc.), a najwyższy na Węgrzech (52 proc.). Wyższy jest udział kapitału zagranicznego w takich krajach, jak: Słowacja (38,2 proc.), Czechy (43 proc.) czy Estonia (43,8 proc.). Nawet tak często krytykowana dominacja kapitału zagranicznego w sektorze bankowym (około 60 proc.) nie jest szczególnie wysoka na tle pozostałych krajów. Udział kapitału zagranicznego w sektorze bankowym Czech wynosi 84 proc., Słowacji 88,5 proc., Rumunii 90 proc., Bułgarii 76 proc. Nawet na Węgrzech po pięcioletniej batalii udział kapitału zagranicznego kształtuję się podobnie jak w Polsce na poziomie około 60 proc.

Oczywiście, wyższy udział kapitału zagranicznego w innych gospodarkach nie jest dowodem na konieczność podobnego jego udziału w naszej gospodarce. Uwzględniając jednak powszechność zjawiska, kapitał zagraniczny był niezbędnym źródłem finansowania gospodarek transformacji, był niezbędnym czynnikiem modernizacji i przyspieszenia wzrostu gospodarczego tych krajów.

Inwestorzy zagraniczni oczekują określonej stopy zwrotu, która jest realizowana poprzez odsetki od obligacji, dywidendy czy inne udziały w zyskach. W latach 2011–2014 przeciętnie inwestorzy zagraniczni transferowali z Polski z tych tytułów około 32 mld euro rocznie. Równocześnie jednak dochody polskich podmiotów z tytułu inwestycji zagranicznych kształtowały się na poziomie około 13 mld euro. Saldo tych płatności jest niekorzystne i wynosi około 19 mld euro rocznie, czyli około 75 mld zł (4,6 proc. PKB).

Polska nie jest jedynym krajem, który ma ujemne saldo płatności z tytułu inwestycji zagranicznych. Np. ujemne saldo Węgier wynosi średnio 6 mld euro rocznie, co stanowi około 6 proc. PKB. Nawet Chiny, które posiadają potężną nadwyżkę aktywów zagranicznych nad pasywami wynoszącą około 3 biliony dolarów, płacą inwestorom zagranicznym o około 60 mld dolarów więcej niż otrzymują z tytułu własnych inwestycji za granicą. Te płatności są ceną, jaką kraje niżej rozwinięte płacą za tzw. konwergencję realną ich gospodarek.

Jeżeli zatem celem będzie zmniejszenie uzależnienia Polski od kapitału zagranicznego, to powstaje pytanie, skąd będą pochodzić środki niezbędne do jego realizacji? Wartość inwestycji zagranicznych w Polsce wynosi 465 mld euro, czyli równowartość rocznego PKB. Istotne zmniejszenie tego udziału wymagałoby więc potężnych środków, które tym samym byłyby niedostępne na nowe inwestycje. Gdybyśmy chcieli całkowicie uniezależnić się od kapitału zagranicznego, to na okres pięciu lat musielibyśmy całkowicie zaprzestać inwestowania. Nawet realizacja mniej ambitnych celów oznaczałaby radykalne zmniejszenie inwestycji z katastrofalnymi skutkami dla gospodarki.

Zniszczony przemysł, zrujnowane rolnictwo?

Deindustrializacja Polski to jeden z najczęstszych zarzutów formułowanych pod adresem polskiej transformacji. Dla wielu Polska jawi się jako kraj zupełnie pozbawiony przemysłu, poza kilkoma zachodnimi montowniami.

Udział przemysłu w tworzeniu wartości dodanej w Polsce wynosi 22,3 proc. i jest wyższy niż średnia dla krajów UE (16,9 proc.). Spośród 28 państw Unii udział ten jest wyższy jedynie w pięciu: Słowacji (22,5 proc.), Niemcy (23,1 proc.), Słowenia (23,7 proc.), Rumunia (24,1 proc.) i Czechy (29,3 proc.). Poza Niemcami kraje te nie należą do najwyżej rozwiniętych w UE, a zatem wysoki udział przemysłu w gospodarce nie jest równoznaczny z wysokim poziomem jej rozwoju. W Luksemburgu udział przemysłu (5,5 proc.) stanowi jedną średniego poziomu UE, podczas gdy PKB na 1 mieszkańca jest ponadtrzykrotnie wyższy od średniej unijnej.

Jeżeli celem jest reindustrializacja, to powstaje pytanie, jakie gałęzie przemysłu będą rozwijane i z jakich źródeł będzie finansowany ten rozwój. Na razie nie ma jasnych koncepcji, poza zapowiadaną przez ministra Tchórzewskiego budową nowych kopalń węgla kamiennego. Wątpliwe jednak jest, czy jest to dobra droga do tworzenia dobrobytu w Polsce.

Wizja rolnictwa zrujnowanego w celu stworzenia rynku zbytu dla produktów żywnościowych z UE szczególnie wyraźnie była eksponowana w trakcie dyskusji nad przystąpieniem do Wspólnoty. Nie wnikając szczegółowo w zagadnienia gospodarki rolnej i żywnościowej, posłużmy się tylko danymi dotyczącymi eksportu i importu towarów rolno-spożywczych.

W roku 2003 wartość eksportu tych produktów wynosiła 4 mld euro, importu 3,6 mld euro, a nadwyżki 400 mln euro. W roku 2014 wartość eksportu wynosiła 21,35 mld euro, a importu 14,79 mld euro, czyli nadwyżka osiągnęła poziom 6,56 mld euro. W handlu z krajami UE nadwyżka wyniosła w 2014 roku 4,9 mld euro. To dwa razy więcej niż wartość całego polskiego eksportu z roku 1990.

Warto w związku z tym zadać pytanie, jakie działania planuje podjąć rząd, aby poprawić sytuację polskiego rolnictwa? Czy będzie np. dążył do demontażu wspólnej polityki rolnej? Myślę, że taką koncepcję dobrze byłoby w szczegółach przedyskutować z rolnikami, pomijając już nawet dopłaty bezpośrednie.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, był członkiem Rady Polityki Pieniężnej

W dyskursie polityczno-ekonomicznym w Polsce od dłuższego czasu ścierają się dwie przeciwstawne wizje. Malownicza wizja zielonej wyspy oraz ponura Polski w ruinie. Jak wiadomo w trakcie ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych wizja Polski w ruinie zdecydowanie wygrała z zieloną wyspą. Określenie „Polska w ruinie" jest syntetycznym odzwierciedleniem oceny stanu polskiej gospodarki i społeczeństwa po ćwierćwieczu przemian systemowych, w myśl której transformacja doprowadziła do stagnacji gospodarczej oraz zubożenia polskiego społeczeństwa.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację