Powstał bowiem wielki polityczno-prawny węzeł, którego, biorąc pod uwagę szczególnie kontekst polityczny i upływający czas, nie sposób rozplątać. Wszystkie reformy sądownictwa: TK, SN i KRS, dokonały się już według twardego scenariusza PiS. Można oczywiście wyobrazić sobie scenariusz political fiction, w którym po rekonstrukcji rządu dwuletni spór jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znika. PiS odkręca reformy, Zbigniew Ziobro przywraca wszystkich odwołanych prezesów sądów, a prezydent zgadza się na przyjęcie ślubowania od trzech sędziów TK, którzy nie zostali wcześniej przez niego uznani. I wszystko będzie jak dawniej, w czasach, gdy Polska była prymusem Europy. A Frans Timmermans zamiast ganić, pochwali wreszcie nasz kraj. Po czym zapanuje powszechna szczęśliwość.

Jest tylko drobny szczegół: co na to wszystko powiedziałby prawicowy elektorat, od dwóch lat przekonywany przez polityków PiS o konieczności reformy sądów, dekomunizacji państwa, zerwania z PRL? Czy po takiej wolcie obóz „dobrej zmiany" nie straciłby wiarygodności wśród własnych wyborców, którym dziś, sądząc z wysokich słupków poparcia, „zamach na praworządność" zupełnie nie przeszkadza? Wyobraźmy sobie, że PiS, przykładający tak ogromną wagę do kwestii suwerenności, składa nagle hołd brukselskim urzędnikom, wycofując się pod naciskiem Francji i Niemiec z własnych decyzji. Dla jego elektoratu byłoby to absolutnie nie do przełknięcia.

W jakiej sytuacji znalazłby się w końcu prezydent, któremu opozycja od początku zarzuca łamanie konstytucji? Czy nie byłoby to przyznanie się nie tylko do porażki, ale i do błędu, uzasadniających postawienie przed Trybunałem Stanu? A co z sędziami zwanymi przez opozycję „dublerami" i „dublerami dublerów"? Jak na gruncie prawa rozwiązać ich sytuację? Co z wyrokami, które wydają od dwóch lat? Weszły już przecież do obrotu prawnego i mają wpływ na otaczającą nas rzeczywistość.

Jeżeli zatem Timmermansowi rzeczywiście zależy na polepszeniu relacji z naszym krajem, będzie musiał zrobić krok w tył. Przestać traktować ten spór zero-jedynkowo. Oczywiście nic za darmo, bo możliwości korekty reform sądownictwa ciągle istnieją. Dziś nie wiemy tylko, na co może sobie pozwolić nowy gabinet Morawieckiego. Czy rekonstrukcja rzeczywiście przesunęła akcenty w obozie „dobrej zmiany", a nowa prawicowa generacja, która czulej spogląda w stronę elektoratu centrum, ma do dogmatów smoleńskich, Radia Maryja i rozliczeń z przeszłością dość letni stosunek, będzie miała realny wpływ na rzeczywistość w Polsce? Jeżeli tak, gestem w kierunku Brukseli byłoby zapewne złagodzenie reformy Sądu Najwyższego i życzliwsze spojrzenie prezydenta na wysyłanych w stan spoczynku sędziów. Zapewnienie opozycji realnego wpływu na wybór nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Najtrudniejsza jest sprawa TK. Być może zapowiedź nowej reformy i ponadpartyjnej „opcji zero" w tej instytucji jest jedynym sensownym rozwiązaniem.

Przed Morawieckim bardzo trudne zadanie. Jeżeli uda mu się załagodzić spór z Unią, zdobywając jednocześnie centrowy elektorat i nie drażniąc twardej prawicy, stanie się mocnym kandydatem do zdobycia politycznej Nagrody Nobla.