Zamiast widzieć w obywatelach partnera, politycy traktują ich jak nierozgarnięte dzieci. Lepiej od konsumentów wiedzą, w który dzień tygodnia skończy się masło w lodówce i trzeba wpaść do sklepu. I lepiej od kupców – kiedy klient powinien kupić jajka czy komputer. W ten sposób bez istotnej potrzeby ingerują w naszą wolność osobistą i swobodę działalności gospodarczej.
A gdy coś pójdzie nie tak, chowają głowę w piasek. Wprowadzenie zakazu handlu poszło zdecydowanie nie tak. Dowodzą to wydarzenia ostatnich dni. Chaos informacyjny, dezorientacja, która niedziela jest handlowa, a która nie, źle sformułowane przepisy. I kuriozalne ich interpretacje, jak to, że właściciel dwóch sklepów ma prawo otworzyć tylko jeden – ten, w którym sam stanie za ladą, bo w drugim nie wolno mu skorzystać z pomocy żony. Oto groteskowy obraz przedwiośnia w polskim handlu AD 2018.
Przeregulowanie niszczy gospodarkę. Było jedną z chorób, które zabiły PRL. Blisko 30 lat temu zrozumieli to nawet komuniści, łamiąc swoje ideologiczne tabu i uchwalając, że co nie jest zakazane, jest dozwolone. Nie przyszło im nawet do głowy zakazywać handlu w niedzielę np. na pamiętnej giełdzie na Skrze czy na Wolumenie w Warszawie.
Najnowszy zakaz niebezpiecznie pcha nas w przeciwnym kierunku. Takie rzeczy nie dzieją się bezkarnie, mają gospodarczy koszt w postaci niższej efektywności handlu, za co przyjdzie zapłacić i konsumentom, i dostawom.
Rządzący czują chyba, że zakaz nie wywołał zachwytu suwerena, skoro nie zaangażowali się w promocję niedzieli bez handlu. Nie było nawet najmniejszej kampanii informacyjnej, nie wspominając już o rozmachu porównywalnym z billboardami na temat sądów.