Recep Erdogan uzyska już całkiem legalnie władzę praktycznie nieograniczoną. Wyniki plebiscytu są jeszcze nieostateczne, na dodatek opozycja podaje je w wątpliwość. Ale nie ma już w kraju sił, które mogą powstrzymać Erdogana przed przejęciem władzy totalnej. I bez referendum prezydent robił, co chciał. Teraz jednak już legalnie będzie miał w ręku władzę wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą.
Powstało już wiele tekstów sugerujących, że Erdogan będzie współczesnym sułtanem. W rzeczywistości stanie się kimś nawet potężniejszym. Jak mi powiedział Özgür Ünlühisarcikli, analityk z Ankary: „W czasach otomańskich była druga osoba w imperium: wielki wezyr, często bardzo mocny i wpływowy, czasem mocniejszy od sułtana. Nie przywykliśmy do władzy jednego człowieka".
– Z niektórych decyzji sułtan musiał się jeszcze tłumaczyć przywódcy religijnemu – usłyszałem od Yasara Yakisa, który był szefem MSZ w czasach, gdy Erdogan po raz pierwszy został premierem.
Jawne przejęcie totalnej władzy przez Erdogana oznacza, że oficjalnie deklarowany zamiar przystąpienia Turcji do Unii Europejskiej jest już całkowicie nierealistyczny. W UE są co prawda monarchowie, ale nie ma i nie może być nadsułtanów. Choć trzeba przyznać, że po półwieczu kandydowania i tak już nieliczni wierzyli, że Turcja kiedykolwiek uzyska członkostwo.
Poza symbolicznym pożegnaniem z drogą do Europy wiele się w stosunkach Turcji z Zachodem zapewne nie zmieni. Erdogan już wcześniej dusił wolność słowa, ograniczał niezależne sądownictwo i wsadzał przeciwników politycznych do więzień. Uczynił ze swojego kraju mocarstwo bliskowschodnie i przywrócił wielkie znaczenie islamu. Zachód współpracował z nim i nadal będzie. Erdogan jest zbyt ważny w kluczowych kwestiach – kryzysu imigracyjnego i bezpieczeństwa, by się na niego obrażać. Choć zaprzyjaźnił się z Putinem, nie złamał zobowiązań natowskich.