Do świętej wojny z niewiernymi? Do samobójczych zamachów na amerykańskich żołnierzy? Do burzenia starożytnych zabytków? O, nie! Akhundzaza zaapelował do wyznawców islamu o sadzenie drzew. Potrzebuje drzew, aby wieszać chrześcijan? – mógłby ktoś zadrwić nieprzyjemnie. W żadnym wypadku! Przywódca talibów prosi o drzewa po to, aby „upiększać ziemię”.

Zdrowy rozsądek i umiejętność łączenia faktów jasno wskazują, że Akhundzaza w ten sposób zdecydowanie włączył się w polski spór polityczny. I uczynił to zaledwie kilka dni po tym, gdy media poinformowały o wycięciu drzew w Warszawie przed urzędem dzielnicy Śródmieście. W polsko-polskiej wojnie afgański przywódca opowiedział się po stronie demokratów: „Gazety Wyborczej” i Adama Wajraka, zaś przeciw autorytaryzmowi Prawa i Sprawiedliwości oraz Jana Szyszki. Widać, że losy polskiej demokracji bardzo leżą mu na sercu.

Wszystko więc wydawałoby się jasne, gdyby nie jeden szczegół. Otóż wprawdzie talib mówi językiem Wajraka, to niespodziewanie jest to równocześnie także język Jarosława Kaczyńskiego, który skrytykował i nakazał zmienić pisowską ustawę nakazującą wszystkim obywatelom wycinanie.

W ten sposób sprawa z prostej i jednoznacznej niespodziewanie stała się bardziej skomplikowana. Po jednej stronie są Kaczyński, Wajrak i Akhundzaza z „Gazetą Wyborczą”, po drugiej zaś Szyszko z resztą pisowskich drzewosiepaczy oraz Jeremy Clarkson (którego nazwisko wprawdzie pada w tym momencie po raz pierwszy, ale doskonale pasuje do tego zestawienia).

Można oczekiwać, że Adama Wajraka i Hibatullacha Akhundzazę wesprze także Antoni Macierewicz, którego prawdziwą naturę ujawnił kiedyś Tomasz Lis, przedstawiając polityka PiS w talibskim turbanie na okładce „Newsweeka”. Przyczyna przystąpienia szefa MON do tego egzotycznego sojuszu może być jednak nieco inna, niż się niektórym wydaje. Macierewicz przystąpi do koalicji nie ze względu na swojego współtaliba, ale ze względu na Jarosława Kaczyńskiego. Łączy ich głęboka miłość do przyrody. A konkretnie – do kotów.